Porażka neosanacyjnej cenzury

Doceniasz tę treść?

Czerwiec 1939 roku. Władysław Studnicki, być może najbardziej znany polski germanofil, nie ma złudzeń co do zbliżającej się katastrofy. Swoje przewidywania ujmuje w książce zatytułowanej „W obliczu nadchodzącej drugiej wojny światowej”. Rozważania Studnickiego – nie tylko te zawarte w książce – są nie na rękę ówczesnej zeskleroziałej władzy, która uważa ponad 70-letniego publicystę za zagrożenie dla ducha narodu i racji stanu. Studnickiego nie spotyka wprawdzie los Stanisława Cata-Mackiewicza, który trafił w marcu 1939 roku na niespełna miesiąc do Berezy Kartuskiej za swoje teksty w „Słowie Wileńskim” (wbrew wygładzonej wersji historii, nie siedzieli tam jedynie komuniści; pułkownicy osadzali tam po prostu wszystkich szczególnie niewygodnych ludzi), ale to chyba tylko ze względu na wiek. Za to sanacyjna cenzura nie dopuszcza do sprzedaży jego książki, a Polacy w większości są przeświadczeni, że albo wojny w ogóle nie będzie, bo Niemcy przestraszą się potężnych sojuszników Polski, albo jeśli będzie, to najeźdźców zmiażdżą nasze przepotężne wojska, wspomagane przez Anglię i Francję.

 

Dwa miesiące później niemal wszystko dzieje się tak, jak to opisał Studnicki, wojna obronna okazuje się porażką i kompletnym chaosem na poziomie strategicznego dowodzenia (niezależnie od aktów bezprzykładnego heroizmu na niższym poziomie, na którego tle jeszcze bardziej widać dramatyczną nieudolność dowódców), a władza z marszałkiem Rydzem-Śmigłym na czele zwiewa do Rumunii.

Na granicznym moście miało dojść do konfrontacji Rydza z generalnym kwatermistrzem rządu płk. Ludwikiem Bociańskim. Pułkownik, znający marszałka od lat, podobno zastąpił drogę rządowej kolumnie. Po krótkiej rozmowie z coraz bardziej wściekłym Rydzem, w trakcie której Bociański krzyknął, że „chodzi o honor wojska”, marszałek wrócił do samochodu, a pułkownik wyciągnął z kabury pistolet i strzelił sobie w pierś. Nie zginął. Trafił również do Rumunii, po wojnie osiadł w Wielkiej Brytanii, gdzie zmarł w 1970 roku.

Jak na ironię – współcześnie cenzura ponownie dosięgła książki Studnickiego (który również zmarł na londyńskiej emigracji) 66 lat po jego śmierci i równo 80. lat po wydaniu „Wobec nadchodzącej drugiej wojny światowej”. Żeby było śmieszniej, jest to cenzura neosanacyjna, a cała sytuacja łudząco przypomina tę z 1939 roku, tyle że – na szczęście – nie stoimy teraz wobec nadchodzącego konfliktu. Ale też książki całkowicie nie zakazano. Mowa o tym, co spotkało dzieło Studnickiego oraz książkę Piotra Zychowicza „Wołyń zdradzony” w konkursie na książkę historyczną roku.

Nie będę się tutaj zajmował drobiazgowym opisywaniem sytuacji. Zainteresowani znają na pewno relacje prof. Sławomira Cenckiewicza oraz Piotra Semki, a także oświadczenie prof. Antoniego Dudka oraz wiedzą, że konkurs został ostatecznie skasowany. Jedno jest bezsporne: książka Studnickiego została usunięta z konkursu w następstwie głosowania w jury, które budzi wątpliwości, natomiast książkę Zychowicza usunięto na zasadzie sądu kapturowego, decyzją trzech z czterech państwowych instytucji, firmujących konkurs: TVP, Polskiego Radia i Narodowego Centrum Kultury. Zdecydowanie od tej decyzji odciął się Instytut Pamięci Narodowej.

Dla porządku trzeba wspomnieć, że szczególnie porządnie i rozsądnie w tej sytuacji zachowali się niektórzy członkowie jury: jego przewodniczący prof. Antoni Dudek, prof. Sławomir Cenckiewicz oraz prof. Jan Jacek Bruski. Wszyscy trzej złożyli rezygnacje z zasiadania w jury konkursu. Należą im się uściski dłoni za postawę.

Po decyzji o wykreśleniu z konkursu książek Studnickiego i Zychowicza powstał list protestacyjny w tej sprawie. Tu muszę podziękować również prof. Stanisławowi Żerce, który wsparł powstanie listu na samym początku (podobnie jak prof. Cenckiewicz). List w całości wraz z listą podpisów znajdą państwo na końcu tekstu.

Koniecznie trzeba przyjrzeć się sytuacji w bardziej generalnym wymiarze, bo jej podobieństwo do cenzorskich zapędów sanacji nie jest przypadkowe, a konsekwencje mogą być fatalne. Otwarta i wolna debata publiczna zakłada, że w jej ramach pojawiają się różne opinie. Można się z nimi nawet skrajnie nie zgadzać, ale nie można z niej nikogo wykluczać. To swego czasu próbowała robić michnikowszczyzna. Część opinii, która nie mieściła się w akceptowanym przez środowisko Giewu spektrum, miała być w ogóle poza obszarem debaty. Z wyrażającymi je osobami się nie rozmawiało, to byli z definicji antysemici, wariaci, ciemniacy, a z takimi przecież się nie dyskutuje.

„Gazeta Wyborcza” jest dziś szczęśliwie cieniem samej siebie sprzed lat, ale od momentu, gdy w Polsce zmieniła się władza, zjawisko cenzury przez wykluczanie zaczęło powracać – tyle że tym razem również po przeciwnej stronie. W nowej postaci nadal istnieje na lewicy i objawia się na przykład w żądaniu, aby nie dopuszczać do debaty „klimatycznych denialistów”, czyli ludzi, którzy ośmielają się mieć w sprawie zmian klimatycznych inne zdanie niż Grecia Thunberg oraz portal „Nauka o Klimacie”. Ale jako że rządzi neosanacja, jest też neosanacyjna odmiana tej metody: próba wykluczenia z dyskusji, a właściwie ze sfery publicznej każdego, kto nie idzie zgodnie z linią partii. Częścią tej linii jest jedynie dopuszczalna narracja historyczna, nietolerująca podważania żadnego z utartych schematów myślowych. Stąd próby marginalizacji każdego, kto ośmiela się nawiązywać do dziedzictwa Stańczyków, kto jest sceptyczny wobec dziedzictwa romantyzmu, podważa sensowność polskich powstań czy odnajduje światłocienie w schematycznej narracji o zawsze tylko bohaterskich Polakach.

To zaś od lat robi Piotr Zychowicz. Jego książki są różnie oceniane, także bardzo krytycznie, ale nie to jest problemem. Do krytyki każdy ma prawo – niebezpiecznie się robi, gdy krytyka zamienia się w działania, mające na celu wyeliminowanie głosów dysydenckich z publicznego obiegu. A coś takiego się stało w przypadku konkursu, o którym mowa.

W niepodpisanym tekście, opublikowanym na portalu wPolityce, znalazły się manipulacje, będące właściwie wprost kłamstwami na temat treści „Wołynia zdradzonego” – choćby zdanie „książka Piotra Zychowicza w niemal idylliczny sposób przedstawia czas okupacji i działania Niemców”. Czytamy także: „W ocenie naszego rozmówcy [anonimowego], śp. prezydent Kaczyński na pewno byłby przeciwny wyróżnieniu czy nagrodzeniu książki, która w sposób brutalny szkaluje Polskie Państwo Podziemne i Armię Krajową, a jednocześnie bardzo wychwala Niemców”. Zauważmy: poza zabiegiem wyjątkowo paskudnym, jakim jest powoływanie się na domniemaną opinię nieżyjącego prezydenta, mamy też zabiegi językowe jak żywcem wyjęte z „Gazety Wyborczej”, gdy publicystyczne tezy, choćby i ostre, nazywane są „szkalowaniem”. To nie jest przypadkowe sformułowanie. Przy takim stawianiu sprawy jakakolwiek krytyka utartego kanonu myślowego staje się po prostu niedopuszczalna, bo natychmiast zostanie uznana za „szkalowanie”.

Przede wszystkim zaś w tytule cytowanego tekstu pojawiło się stwierdzenie, że książka Zychowicza jest „sprzeczna z polską racją stanu”. Tego typu argumentacji używał też później w rozmowie z tymże portalem pracujący w TVP Piotr Gursztyn, znany z fanatycznej wręcz obrony jedynie słusznej wersji historii. I tu zaczyna się prawdziwe zagrożenie. Arbitralne definiowanie przez jakąś grupę umocowanych instytucjonalnie osób, co jest, a co nie jest polską racją stanu, a następnie arbitralne decyzje, dotyczące tego, które książki, audycje, teksty są z nią sprzeczne – to po prostu wstęp do cenzury.

W rozmowie z portalem wPolityce Gursztyn stwierdził: „To nie jest cenzura. Ten zarzut jest absurdalny. Książka Piotra Zychowicza leży sobie w księgarniach i każdy może ją kupić”. Otóż nie – a to dlatego, że konkurs organizują cztery instytucje publiczne. Publiczne, czyli nie będące własnością Gursztyna czy kogokolwiek innego, ale utrzymywane z publicznych pieniędzy ludzi o różnych poglądach i zapatrywaniach. Te instytucje nie mają prawa podejmować arbitralnych, nieuzasadnianych nawet publicznie decyzji o tym, czy jakaś publikacja jest czy nie jest zgodna z „polską racją stanu”, już choćby dlatego, że nikt nie ma monopolu na jej definiowanie. To wartość, którą można wypracować jedynie w drodze poważnej dyskusji i to wyłącznie na poziomie pewnej ogólności. Jeżeli schodzi się na poziom tak niski jak ocena zgodności z nią pojedynczych wypowiedzi czy książek, to nie mamy już do czynienia z żadnym pilnowaniem racji stanu, ale po prostu zwykłą polityczną hucpą.

Na koniec warto odnotować list innego członka jury, prof. Andrzeja Nowaka, który swojego bardzo krytycznego stosunku do książki Zychowicza nie ukrywa, ale stwierdza: „Czy ktoś się przestraszył, że możemy wybrać źle? Że Czytelnicy, albo Jury mogą się pomylić? Oczywiście, że możemy. Ale jeśli ktoś podejmuje decyzję za nas, to nie ma sensu konkurs ani procedura wyłaniania w nim zwycięzców. Wzywam do wycofania nie książki pana Zychowicza, tylko nieprzemyślanej, w moim przekonaniu, decyzji organizatorów konkursu”.

Skończyło się inaczej – anulowaniem całego konkursu i jest to być może najlepsze w tej sytuacji wyjście. Może jedyne. Dobrze się stało, że neosanacyjni cenzorzy ponieśli klęskę. Że swoimi działania subtelnymi jak wymachiwanie cepem wywołali skandal, którego nie dało się zamaskować i ukryć, a na koniec musieli skapitulować. Także dzięki ludziom, którzy zdecydowali się podpisać list protestacyjny oraz tym, którzy poprali go w niezliczonych komentarzach i wpisach.

Poniżej treść listu wraz z oficjalną listą podpisów.

 

Stanowczo protestujemy przeciwko usunięciu z konkursu „Książka Historyczna Roku” książki Piotra Zychowicza „Wołyń zdradzony”. Decyzja zapadła wbrew woli jury konkursu, bez dyskusji pomiędzy jurorami reprezentującymi różne instytucje, na samym jego finiszu, kiedy trwało jeszcze głosowanie internetowe. Ta skandaliczna decyzja nie została oficjalnie przez nikogo uzasadniona, zaś członkowie jury i sam autor dowiedzieli się o niej z internetu.

Z tezami i pisarstwem historycznym Piotra Zychowicza można się zgadzać lub nie zgadzać. Stajemy jednak w obronie wolności słowa i swobody dyskusji, gdyż na tym polega wolność debaty historycznej i publicystycznej, fundamentalna przecież dla każdej demokracji.

W konkursie na książkę historyczną roku decydują zarówno głosy jury, jak i internautów. W tym drugim wymiarze konkurs „Książka Historyczna Roku” ma charakter społeczny, zaś jego wynik jest zawsze skutkiem preferencji czytelników. Usunięcie w niejasny i zakulisowy sposób z listy książek nominowanych w konkursie pracy Zychowicza „Wołyń zdradzony” uznajemy za niedopuszczalne.

Internetowi uczestnicy głosowania, a nawet współorganizator konkursu – IPN, po blisko miesiącu trwania plebiscytu zostali w ten sposób oszukani. To rodzaj cenzury, wynikający ze strachu przed otwartą, uczciwą debatą oraz przed samym wynikiem głosowania. Na takie działania nie może się godzić nikt, dla kogo ważna jest wolność słowa – niezależnie od tego, jaka jest jego opinia o konkretnej książce, o jej autorze oraz jakie są jego poglądy polityczne i wizja polskiej historii.

Wzywamy autorów pozostałych książek nominowanych w konkursie, by rozważyli bojkot tegorocznego konkursu, zaś organizatorów – do jego anulowania.

Prof. Stanisław Żerko, historyk

Prof. Sławomir Cenckiewicz, historyk

Prof. Zbigniew Lewicki, amerykanista

Łukasz Warzecha, publicysta

Dr Wojciech Stanisławski, historyk

Jarosław Włodarczyk, publicysta

Dr Łukasz Jasina, historyk

Marcin Makowski, publicysta

Michał Wójcik, historyk i publicysta

Matthew Tyrmand, publicysta

Bartłomiej Radziejewski, „Nowa Konfederacja”

Andrzej Arseniuk, historyk, b. rzecznik IPN

Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski

Igor Janke, prezes Instytutu Wolności

Piotr Trudnowski, Klub Jagielloński

Dr Krzysztof Rak, historyk dyplomacji

Rafał Otoka-Frąckiewicz, publicysta

Marek Kotlarski, historyk sztuki

Marcin Palade, socjolog

Gen. Roman Polko

Piotr Żbikowski, historyk

Tomasz Sekielski, dziennikarz

Andrzej Mikosz, prawnik

Jan Pawlicki, dziennikarz i producent telewizyjny

Mariusz Gierej, publicysta

Rafał Ziemkiewicz, pisarz i publicysta

Piotr Pałka, politolog

Michał Szułdrzyński, publicysta

Dr Witold Pasek, historyk

Juliusz Woźny, historyk

Paweł Burdzy

Inne wpisy tego autora

Dlaczego Ukraińcy mają chęć walczyć

Trudno analizować to, co dzieje na ukraińskich frontach, lecz jedno wydaje się pewne niezależnie od ostatecznego rezultatu: Władimir Putin się przeliczył. Nie doszacował zarówno zdolności

Justin Trudeau podziwia Chiny

Gdyby mnie ktoś dzisiaj zapytał, czy Kanada jest wciąż demokratycznym krajem, miałbym problem z odpowiedzią. Owszem, także dlatego, że nie jest dziś łatwo zbudować sensowną