Raj i piekło podatników

Doceniasz tę treść?

Wczoraj w „Rzepie” był mój artykuł o podatkach dochodowych – głównych powodach ich istnienia i problemach, które wywołują. I wczoraj Sueddeutsche Zeitung dorobił pointę do tego artykułu ujawniając kolejną dawkę informacji o rajach podatkowych. Skoro korzysta z nich królowa brytyjska, to czy MI6 mogło o tym nie wiedzieć? Moim zdaniem doskonale wiedziało – właśnie pisałem w „Rzepie” o służbach specjalnych w rajach podatkowych. I dodam jeszcze, że informacje z Sueddeutsche Zeitung to pewnie jedynie jakieś informacje szczątkowe. I dlatego właśnie skazani jesteśmy na istnienie złych z zasady podatków dochodowych – bo przecież to właśnie o nie chodzi. W rajach nie unika się ceł, czy podatku VAT. Unika się podatków dochodowych. I inwigilacji urzędów skarbowych. Naraża się za to na inwigilacje ze strony dziennikarzy śledczych – ale oni co najwyżej mogą sobie popisać i ujawnić hipokryzje niektórych polityków i celebrytów głoszących idee sprawiedliwości społecznej z raju podatkowego. Dlatego wszyscy muszą męczyć się na ziemskim padole, by niektórzy mogli trafić do raju. Bo co to by był za raj, gdyby mogli trafić do niego wszyscy?

W „Rzepie” pisałem, że:

„Nie ma dobrych podatków – pisał Jean Baptiste Say. Są tylko bardziej lub mniej złe. Najgorsze są podatki dochodowe. Przez wieki odrzucano pomysły ich wprowadzenia argumentując, że zebranie potrzebnych informacji o podatnikach byłoby bardzo kosztowne i stanowiłoby bezzasadne naruszenie ich prywatności. Dziś uważane są za największe osiągnięcie w dziejach skarbowości. Ich znaczenie polityczne i propagandowe jest nieproporcjonalne do ekonomicznego. Wiele osób fizycznych i prawnych podatków dochodowych nie płaci w ogóle albo płaci w wysokości symbolicznej w stosunku do uzyskiwanych przychodów.  Wykorzystują do tego instrumenty międzynarodowego planowania podatkowego i tak zwane raje podatkowe – czyli jurysdykcje, w których stawki podatku dochodowego są niskie lub go w ogóle nie ma. Większość rządów prowadzi walkę z tymi podatnikami i nieuczciwą konkurencją podatkową ze strony państw, które tworzą przepisy pozwalające na obniżenie zobowiązań podatkowych, by przyciągnąć do siebie podatników z krajów, w których podatki są wyższe. Kombinacja instrumentów ekonomicznych, prawnych, politycznych i policyjnych powinna przynieść efekty w tej walce. A jakoś nie przynosi. Gdyby wszyscy płacili podatki, stawki podatkowe nie musiałyby być tak wysokie. Małych państewek, które są rajami podatkowymi nie powinno być trudno przymusić do porzucenia stosowanych przez nie praktyk przy pomocy prostych zabiegów dyplomatycznych, wspartych ewentualnie sankcjami administracyjnymi i ekonomicznymi, a w ostatecznym razie przy pomocy służb specjalnych i policji.  Dlaczego zatem to się nie udaje? Bo nie chodzi o to „by złapać króliczka, ale by gonić go” – jak śpiewali Skaldowie.

Podatki dochodowe od osób fizycznych nie zostaną zlikwidowane bo służą do inwigilacji obywateli pod pretekstem zbierania informacji o ich zobowiązaniach podatkowych. Raje podatkowe nie zostaną zlikwidowane, bo działają w nich spółki zakładane przez służby specjalne różnych państw. Niektórych operacji specjalnych nie da się finansować przecież z budżetu. Więc służby specjalne wykorzystują swoją wiedze specjalną do prowadzenia nie tylko militarnych operacji specjalnych, ale także gospodarczych i finansowych. Najłatwiej jest to robić z raju, w którym nawet nie trzeba prowadzić księgowości – jak to w raju. Trzeba jednak pozwolić także innym działać w ten sam sposób, bo inaczej byłoby wiadomo, że spółka z siedzibą w takim miejscu jest powiązana z jakimiś służbami specjalnymi – a przecież nie o to chodzi. Żeby nie było widać drzew, pozwolono żeby wyrósł las.

Państwa potrzebują też narzędzi do dyskrecjonalnego traktowania wybranych przez siebie podatników – szkodzenia jednym i wspierania drugich. Koszty uzyskania przychodu w podatku dochodowym są doskonałym do tego narzędziem. Już na poziomie ustawowym można niektóre wydatki uznać za koszty podatkowe, a niektóre nie. Mało tego, te same wydatki można uznać za koszty, albo nie, w zależności od tego, kto je ponosi. I na koniec jest jeszcze praktyka stosowania prawa – kontrolę można prowadzić u jednych podatników, a u innych jej nie prowadzić w ogóle, a jak się już ją prowadzi to taki sam wydatek u jednego podatnika można uznać na koszt uzyskania przychodu, a u innego – już nie.

Z opublikowanego właśnie raportu z audytu amerykańskiego urzędu podatkowego (IRS) wynika, że specjalnie wybierano organizacje wspierające niektóre inicjatywy społeczne bądź poglądy polityczne do dodatkowych „bardziej inwazyjnych” kontroli. Były one narażone na opóźnienia w zatwierdzeniu ich aplikacji o przyznanie statusu non-profit, wielu z nich podczas kontroli finansowej zadawano pytania na temat poglądów politycznych. Co ciekawe, tego typu „specjalne traktowanie” organizacji lewicowych zdarzało się znacznie rzadziej niż w przypadku organizacji uważanych za konserwatywne. Nie ulega wątpliwości, że bezprawnie używano prawa podatkowego, by represjonować podatników na podstawie ich poglądów politycznych. Z różnych kryteriów stosowanych w celu zidentyfikowania organizacji, które wymagają dodatkowej kontroli, część koncentrowała się na polityce i była podstawą przeprowadzenia dodatkowych czynności kontrolnych w wielu z przeanalizowanych przypadków. Można śmiało przyjąć, że amerykańskie organy podatkowe nie są pod tym względem wyjątkowe – tylko w Ameryce jest więcej transparentności i łatwiejszy dostęp do informacji,  które maj a charakter publiczny, więc tego typu skandale częściej ulegają ujawnieniu.

Z tych wszystkich powodów wspierany przez coraz więcej środowisk gospodarczych pomysł wprowadzenia podatku przychodowego od spółek zamiast podatku dochodowego – także od osób fizycznych, bo większe wpływy od spółek pozwoliłyby na likwidację opodatkowania wynagrodzeń –wzbudza takie opory polityczne. Stosowane argumenty ekonomiczne i prawne przeciwko podatkowi przychodowemu są tak śmieszne, że można podejrzewać, iż są używane przez rozsądnych, skąd inąd, ludzi właśnie dlatego, że tych prawdziwych argumentów, o których była przed chwilą mowa, użyć oni nie mogą.

Intencje ustawodawcy można dostrzec analizując przepisy podatkowe. Pokazują one jak, już na poziomie legislacyjnym, próbuje się „załatwić” nielubianych konkurentów lubianych podatników.

Podatki dochodowe, płaci się od dochodu – czyli od przychodu pomniejszonego o koszty jego uzyskania. Jednak tylko o te, które przez ustawodawcę i organy podatkowe oraz sądy zostaną uznane (bo są koszty, które są kosztami ekonomicznymi, ale nie są uznawane za koszty podatkowe – co wynika albo wprost z ustawy, albo z jej interpretacji). Z drugiej strony przychodem są też przychody, których w sensie ekonomicznym podatnik wcale nie uzyskał. Przychodem jest to, na co opiewa faktura, a nie to za co podatnik otrzymał zapłatę. Państwo twierdzi, że to to podatnicy ponoszą „ryzyko doboru kontrahenta”. Owszem ponoszą – jak kontrahent im nie zapłaci, odnotowują stratę. Ale państwo chce, żeby mu płacili nie ci, którzy oszukali, tylko ci, których oszukano.

Aby nieściągalne wierzytelności, które zostały uznane za przychód, móc uznać za koszt uzyskania tego przychodu trzeba spełnić szereg warunków. Po pierwsze trzeba je uznać za nieściągalne raz na zawsze i wyksięgować z ksiąg rachunkowych – co utrudnia ich dochodzenie w przyszłości. Po drugie, trzeba tę nieściągalność udokumentować – sam fakt, że dłużnik nie płaci nie jest dla fiskusa żadnym dowodem. Można jeszcze zaliczyć do kosztów podatkowych dokonaną na potrzeby rachunkowości aktualizację wartości wierzytelności, której nieściągalność została przynajmniej uprawdopodobniona. Odpisanie wierzytelności jako nieściągalnej jak i dokonanie odpisu aktualizującego jej wartość dla celów uznania ich za koszty podatkowe może mieć miejsce tylko w odniesieniu do wierzytelności nieprzedawnionych. O ile jednak przedawnienie wierzytelności po jej odpisaniu nie wywołuje skutków podatkowych, o tyle przedawnienie wierzytelności, na którą dokonano odpisu aktualizacyjnego powoduje konieczność jej ponownego zaliczenia do przychodu!

W branży produkcyjnej, handlowej, czy usługowej problem stanowią niezapłacone faktury sprzedażowe towarów lub usług, bo z kolei wierzytelności dostawców, na jakie opiewają faktury zakupowe, stanowią koszt uzyskania przychodu, nawet wówczas jak nie zostaną zapłacone. Koszty takie pomniejszają więc dochód do opodatkowania. Problemem jest więc uznanie za koszt uzyskania przychodu, takiego przychodu, którego podatnik de facto nie uzyskał, choć de iure musiał go do swoich przychodów zaliczyć.

Inaczej wygląda sytuacja w branży usług finansowych, w której podstawowym problemem są niespłacone kredyty i pożyczki. Ich udzielenie, co do zasady, nie stanowi kosztu uzyskania przychodu, a z drugiej strony ich spłata przez kredyto- czy pożyczkobiorców nie stanowi przychodu dla kredyto- czy pożyczkodawców. Ich przychodem są odsetki i inne należności z tytułu udzielenia kredytu czy pożyczki. W przypadku ich spłaty nie ma problemu. W przypadku braku spłaty problem jest i to dużo większy niż w przypadku braku zapłaty za faktury sprzedażowe w przypadku podatników działających w innych branżach. Jest to problem odwrócony: nie dotyczący de iure przychodu, którego de facto nie ma, ale kosztu w postaci udzielonego kredytu czy pożyczki, który de facto jest. Ale jako, że państwa zadłużają się jak oszalałem na rynkach finansowych, to traktują instytucje finansowe na tych rynkach działające w sposób uprzywilejowany – na przykład pod względem możliwości uznania za koszt uzyskania przychodu wierzytelności z tytułu nieściągalnych kredytów lub pożyczek. Z tym jednak, że nie cała branża finansowa. Są równi i równiejsi. Dla banków kosztem uzyskania przychodu jest, po pierwsze, rezerwa na ryzyko ogólne. Nie dotyczy ona konkretnych wierzytelności ale jest wyliczana statystycznie. To trochę tak, jakby sprzedawca przysłowiowej pietruszki mógł wliczyć w koszty jakąś część kwoty należności, której statystycznie nie otrzymuje od klientów. Po drugie, banki tworzą rezerwy celowe – pokrywające już konkretne wierzytelności, których nieściągalność została uprawdopodobniona. Ustawodawca przy tym nie wymaga uprawdopodobnienia ich nieściągalności w jakiś szczególny sposób – wystarczy, że bank utworzy na nie rezerwę i już ma koszt podatkowy. Po trzecie, banki mogą dokonywać transakcji sekurytyzacyjnych, w ramach których jakaś pula ich aktywów wraz z generowanymi przez nie strumieniami gotówkowymi zostaje wyizolowana z ich bilansów na rzecz spółek specjalnego przeznaczenia. Do 2013 roku mogły to robić tylko banki. W 2013 do tych „równiejszych” państwo polskie zaliczyło także spółdzielcze kasy oszczędnościowo-kredytowe (SKOKi). Ale firm pożyczkowych już nie. Oczywiście tylko z punktów widzenia prawa podatkowego traktuje się je inaczej, bo równocześnie poddaje się je ograniczeniom i wymaganiom jak banki i SKOKi. Po zmianach ustawy o kredycie konsumenckim, o ochronie konkurencji i konsumentów, prawa bankowego i powołaniu Rzecznika Finansowego za takim zróżnicowaniem nie przemawia żadna przesłanka ekonomiczna. O co więc chodzi? Jak nie wiadomo o co chodzi, to wiadomo, że chodzi o pieniądze. Przeżywające trudności finansowe SKOKi mają mieć łatwiej niż inne instytucje finansowe, które nie miały żadnego politycznego parasola, więc musiały działać ostrożniej, dzięki czemu trudności finansowych nie mają. Dla SKOK-ów byłoby pewnie najlepiej, gdyby one w ogóle zniknęły. Zakazanie im działalności byłoby niezręczne. Więc przy pomocy podatku dochodowego można je do zniknięcia zachęcić. I do takich rzeczy przydają się właśnie podatki dochodowe.”

Po publikacji w Sueddeutsche Zeitung mogę dodać, że na szczęście są raje podatkowe. Na nieszczęście, żeby się dostać do raju trzeba na to zasłużyć. Inni są strącani do podatkowego piekła przez urzędy skarbowe. Problem w tym, że nie są one tak sprawiedliwe jak Pan Bóg.

Inne wpisy tego autora