Reset Trumpa

Doceniasz tę treść?

Polskie i europejskie media prześcigają się w wyszukiwaniu informacji, która mają potwierdzić, że nowy amerykański prezydent tylko czeka na to, by zawrzeć sojusz z Władimirem Putinem wystawiając do wiatru sojuszników z NATO. Jakby nie chciały zauważyć, że normalizację relacji Zachodu z Moskwą uniemożliwia polityka Kremla. A ta na razie się nie zmieni.

Resetu w relacjach z Rosją próbowało już wielu. Barack Obama został nagrany, gdy mówił Putinowi, że zmieni politykę wobec Moskwy po wyborach. Niemcy przez lata starały się oddzielić politykę od biznesu i robiły z Rosją Putina świetne interesy. Podobnie zresztą jak Francuzi czy Holendrzy. Nawet Donald Tusk próbował dogadywać się z rosyjskim przywódcą i – łamiąc wszelkie zasady dyplomacji – pojechał na Kreml w końcówce rosyjskiej kampanii wyborczej. Próby resetu zawsze ostatecznie zachęcały Putina do bardziej agresywnej polityki. Założenie, że nowa republikańska administracja Donalda Trumpa o tym nie wie, jest przejawem ignorancji.

Normalizacja relacji z Moskwą jak najbardziej leż w interesie Zachodu. Doprowadziłaby do likwidacji jednego źródła potencjalnego konfliktu. Tak w dużej mierze wyglądały relacje z Rosją Borysa Jelcyna. Zamiast generować pola konfliktu z Zachodem, starał się robić z nim interesy. Oczywiście dla zdewastowanej postsowieckiej gospodarki była to droga niebezpieczna, bo mogła doprowadzić do uzależnienia od zachodnich potęg gospodarczych, ale z drugiej strony przeistaczała Rosję w kraj przyjazny i przewidywalny. Taka Rosja zniknęła jednak 31 grudnia 1999 r., gdy Jelcyn oddał władzę Putinowi. Celem tego przywódcy jest wywoływanie chaosu i permanentnego kryzysu w relacjach z państwami NATO i sąsiadami z Zachodu. Tylko w ten sposób Rosja może odgrywać nadal rolę światowego gracza.

Kreml nie ma dziś w ręku wielu atutów. Nie może pochwalić się nowoczesną, innowacyjną gospodarką. Ogromnych pieniędzy uzyskiwanych z eksploatacji bogatych złóż nie inwestuje w perspektywiczne gałęzie przemysłu, ale wydaje na konsumpcję, bo w ten sposób władza kupuje społeczny spokój. Mimo że jest największym państwem świata, nie jest w stanie się wyżywić. Jedyne, czym Kreml może dziś grać, to sianie strachu i wywoływanie kryzysów u konkurentów. Taki cel przyświecał zarówno atakowi na Krym i Donbas, jak i zaangażowaniu w wojnę w Syrii, przez co setki tysięcy ludzi zostało zmuszonych do opuszczenia swoich domów i szukania schronienia w Europie. Taki też jest cel wojny cybernetycznej, którą Rosja prowadzi przynajmniej kilku lat. Tego rodzaju działania nie przyniosły przecież Moskwie żadnego wymiernego zysku. Dostarczyły jedynie dowód, że nie waha się przed użyciem siły. 

Zachód musi się liczyć z Rosją, gdy jest ona agresywna i nieprzewidywalna, bo wie, że palec gotowego na wszystko byłego kagiebisty Putina spoczywa na guziku z bronią atomową. Gdyby Putin wyrzekł się stosowania przemocy na taką skalę, jak ma to miejsce od pierwszej wojny w Czeczeni i zaczął przestrzegać praw człowieka, stałby się tylko przywódcą chwiejącego się kraju, który znajduje się w zapaści gospodarczej, demograficznej, społecznej i kulturalnej.

Permanentny konflikt z Zachodem, którego przywódcą pozostają Stany Zjednoczone, pozwala Putinowi trwać u władzy od kilkunastu lat. Gdyby nagle zniknęło zagrożenie, obecna polityka Kremla straciłaby sens. Sojusz Moskwy i Waszyngtonu jest więc mało prawdopodobny, bo trudno wyobrazić sobie warunki, na jakich miałby zostać zawarty. A przede wszystkim byłby nie do przyjęcia przede wszystkim dla Putina.

Warto przy tym zwrócić uwagę, że wizja porozumienia dwóch silnych ludzi, Putina i Trumpa, jest najchętniej rozpowszechniana przez lokatora Kremla oraz europejskich polityków, którzy sami do niedawna robili z Putinem świetne interesy. Albo nawet dalej je robią mimo sankcji – jak na przykład Niemcy, którzy próbują zbudować drugą nitkę Nordstreamu czy otworzyli Gazpromowi możliwość przesyłania rosyjskiego gazu rurociągiem Opal, który biegnie wzdłuż polskiej granicy – co uderza wprost w interesy naszego kraju.

Intencje rosyjskie są oczywiste – tworzenie wizji porozumienia Waszyngtonu i Moskwy jest próbą wywołania nieufności między Europą a Ameryką. Niechęć większości unijnych stolic wobec Trumpa ma bardziej skomplikowane podłoże. Z jednej strony stanowcze zapowiedzi dotyczące konieczności zwiększenia przez kraje UE wydatków na obronność wywołują w europejskich stolicach niepokój. Wiązałoby się to z ograniczeniem świadczeń socjalnych lub podwyższenie podatków i zwiększeniem budżetu obronnego. Z drugiej strony zwycięstwo Trumpa jest jasnym sygnałem, że na Zachodzie wieje nowy wiatr, który może zmieść z powierzchni ziemi skompromitowane i aroganckie europejskie elity. W tej sytuacji najłatwiej przedstawiać nowego prezydenta USA jako człowieka niespełna rozumu o ciągotkach autorytarnych lub zdrajcę, dla którego sojusze nie mają znaczenia. Dla takiego człowieka Putin byłby przecież idealnym partnerem.

W rzeczywistości interesy Rosji i USA są dziś tak zupełnie rozbieżne, że wykluczają jakikolwiek strategiczny, długotrwały sojusz. Amerykanom zależy na liberalizacji handlu, co dla niewydolnej rosyjskiej gospodarki oznaczałoby zapaść. W interesie Waszyngtonu jest szybkie zakończenie kryzysu na Ukrainie i wciągnie jej w orbitę UE, co odsuwałoby wizję konfliktu w Europie i nie zmuszało Amerykanów do zwiększenia zaangażowania własnej armii w tej części świata. Dla Moskwy odzyskanie przez Ukrainę kontroli nad Donbasem – nawet przy zachowaniu autonomii regionu – byłoby oczywistą porażką. Rosja nie jest też w stanie odegrać żadnej znaczącej roli w ewentualnym gospodarczym sporze amerykańsko-chińskim, bo jej potencjał gospodarczy jest nieporównywalny z żadnym z tych dwóch krajów.

Także na Bliskim Wschodzie interesy Białego Domu i Kremla są rozbieżne. Amerykanom zależy na zakończeniu konfliktu, co powstrzymałoby zalewającą Europę falę migracyjną oraz pozbawiłoby islamskie organizacje terrorystyczne zaplecza szkoleniowego oraz rekrutacyjnego. Rosja, wspierając wyłącznie Baszara al-Asada, utrzymuje chaos, który wyrzuca z domów dziesiątki tysięcy ludzi i zamyka jakąkolwiek możliwość ostatecznego pozbawienia dyktatora władzy, a co za tym idzie, ustanowienie nowego porządku w Syrii.

Trudno więc znaleźć dziś płaszczyznę, na której miałoby dość do dealu Trumpa z Putinem. Aby do tego doszło, Rosja musiałaby wyrzec się swojej dotychczasowej polityki agresji i stać się przewidywalnym partnerem. To dla obecnego lokatora Kremla oznaczałoby degradację. Ale jeśli jakimś cudem Putin postanowiłby zmienić politykę swojego kraju, to Trump dokonałby rzeczy, której nie udało się nikomu od wieku. 

Inne wpisy tego autora

Czy Polska pozostanie peryferiami?

Rezygnacja lub odłożenie w czasie wielkich projektów inwestycyjnych nie jest w rzeczywistości odgrywaniem się na PiS. To raczej rezygnacja z ambicji i aspiracji obywateli, która

Koniec koncertu mocarstw

Usilne próby Francji i Niemiec, by utrzymać Rosję w gronie mocarstw, pokazują w rzeczywistości skalę kryzysu, w jakim znalazły się najsilniejsze państwa Unii Europejskiej. Mogą

Moskwa nie chce być Zachodem

Okrucieństwo, ludobójstwo czy barbarzyństwo, jakim odznaczają się Rosjanie podczas wojny na Ukrainie, nie są przypadkiem czy wynikiem frustracji z powodu zaciekłego oporu, z jakim się