Waszyngton–Berlin-Warszawa – beznadziejna sprawa

Doceniasz tę treść?

Przy okazji wizyty Trumpa pojawiło się sporo głosów przestrogi przed antagonizowaniem Niemców. Trochę z historycznej roztropności, trochę ze zwykłego pragmatyzmu, politolodzy bronili  idealistycznej wizji Polski silnej niemiecko-amerykańskim sojuszem skierowanym przeciwko Rosji. Stan idealny, choć rozbrajająco  naiwny. Niemcy i Stany Zjednoczone w sposób naturalny idą dziś wprost na czołowe zderzenie. Nawet jeżeli nie grozi nam bezpośrednia konfrontacja i siłowe rozstrzygnięcie, to naiwne są spekulacje co do budowy wspólnego frontu.

Wbrew ogólnie przyjętej narracji, to Niemcy a nie Rosja i Ameryka są dziś wielką niewiadomą przyszłej rozgrywki o hegemonie w Europie. Rosja i Stany Zjednoczone jasno definiują swoje interesy w regionie. Prezydent Putin stracił nadzieję na odbudowę sowieckiej świetności Rosji, jego plan minimum sprowadza się do utrzymania kontroli nad Ukrainą i jak najdalej od NATO. Rosja, na każdym kroku daje do zrozumienia, że nigdy nie pogodzi się z utratą Ukrainy i amerykańskimi czołgami 200 km od Moskwy. Dla Stanów Zjednoczonych nieprzekraczalną granicą rosyjskiego ekspansjonizmu są wschodnie granice Polski i państw nadbałtyckich.

Tak wytyczone ramy nowego „ Zimnego Pokoju”, mogą  oczywiście chwiać się w posadach, za każdym razem kiedy kolejny amerykański kontyngent stanie na granicy z Rosją, a w drugą stronę, przy każdych kolejnych podjazdowych manewrach Rosji na Białorusi czy na Bałtyku. Nic nam jednak poważnego nie grozi, tak długo, aż coś, czy ktoś nie przechyli szali na jedną czy drugą stronę. Tym czymś, czy kimś mogą być  dziś Niemcy.

Angela Merkel z jednej strony zajmuje nieprzejednane stanowisko w sprawie aneksji Krymu czy okupacji Doniecka i deklaruje zwiększone wydatki na obronność , ale z drugiej strony wykonuje mnóstwo gestów w nadziei na poprawę relacji z Rosją. To w końcu Niemcy jako pierwsi zaprotestowali przeciwko amerykańskim sankcjom na rosyjski sektor energetyczny i powiązane z nim europejskie spółki. To oczywiście nie dziwi, w kontekście tego, że Niemcy są dziś największym konsumentem rosyjskiego gazu w Europie. 40 proc ich zapotrzebowania na gaz zaspakaja Rosja. Według największej branżowej firmy doradczej – Wood Mackenzie Ltd, uzależnienie Niemiec od importu rosyjskiego gazu będzie rosło w miarę jak rozwijać będzie się niemiecka gospodarka. Z długookresowych planów energetycznych wynika, że w 2025 roku import rosyjskiego gazu musi wzrosnąć do 50 proc. potrzeb.

Nord Stream 2 nie jest kaprysem Berlina, jest warunkiem utrzymania niemieckiej przewagi konkurencyjnej. Istotna jest tu nie tylko gwarancja dostaw z pominięciem “zbuntowanej” Ukrainy i “upartej” Polski, ale też ostateczna cena gazu. Według Wood Mackenzie, cena dla końcowego odbiorcy Nord Stream będzie o 40 proc niższa, wolna od narzutów pośredników i ich kosztów operacyjnych. Do tego dodajemy marżę za reeksport gazu, dalej do Holandii, Francji, Belgii i jak dobrze pójdzie Polsce, Czechom. Co więcej, Merkel nie może już dłużej czekać, na nowy rurociąg. Do 2020 roku Berlin zobowiązał się zredukować emisję CO2 o 40 proc. w stosunku do 1990 roku. We wrześniu rząd miał ostatecznie ogłosić zamknięcie elektrowni węglowych, które dziś, wciąż dostarczają 43 proc. energii. Bez Nord Stream 2 deklaracje Merkel będą puste, co nie tylko spowoduje, że kanclerz nie wywiąże się ze swoich ambitnych planów, ale też ciężko będzie jej narzucać reszcie Europy,  z Polską na czele, nowe wymogi klimatyczne. A co ważniejsze eksportować do nas swoją technologie nowej generacji.

Wielka rewolucja techniczno-klimatyczna połączona jest ściśle z niemiecką strategią utrzymania przewagi przemysłowej w świecie. Jest dokładnie tym czego obawia się Ameryka. Trump wytyka Niemcom blisko 70miliardowe nadwyżki handlowe ze Stanami Zjednoczonymi,  które, w dużej mierze Berlin zawdzięcza słabemu, niedowartościowanemu w stosunku do potencjału gospodarczego Niemiec, euro.

W normalnych rynkowych warunkach, potężny nowoczesny niemiecki przemysł rozsyłający w świat najlepsze  maszyny rolne, taśmy produkcyjne, samochody, sprzęt elektroniczny, silniki do okrętów, samolotów, podnosiłby wartość rodzimej waluty. W miarę jak rosłaby przewaga handlowa państwa rosłaby dawna niemiecka marka i konkurencyjne szanse amerykańskich firm. Ale Niemcy nie mają rodzimej waluty. Mają euro obarczone długami Grecji, bankrutującymi bankami Włoch, francuskim deficytem budżetowym, na tyle słabe, że amerykańskie firmy przegrywają w starciu z niemieckimi.

Kiedy mowa o Nord Stream 2 czy odnawialnej energetyce, Trump wybucha na samą myśl, że Niemcy zyskują kolejną przewagę konkurencyjną. Stąd też stanowcze weto Ameryki wobec Paryskiego Porozumienia Klimatycznego i teraz opór wobec Nord Stream 2.

Rosnąca niemiecka potęga gospodarcza, zasilana rosyjskimi surowcami, choć bezpośrednio nie zagraża bezpieczeństwu US, to stoi w sprzeczności z amerykańską doktryną nie dopuszczania żadnego z państw do trwałej kontroli gospodarczej czy militarnej w Europie. Wizyta Trumpa w Warszawie jest czytelnym sygnałem, że Ameryka wraca do gry w Europie, ale jest też czytelną zapowiedzią, że będzie równoważyć, a nie wspierać niemiecką hegemonię. Co zresztą Angela Merkel natychmiast wychwyciła i podkreśliła w swojej wypowiedzi, że Europa nie może już liczyć na Amerykę. Nie dodała, że chodzi o niemiecką Europę, bo też innej Europy dziś nie mamy. Stąd dywagacje polskich politologów na temat polskiej polityki zagranicznej opartej o wspólnotę amerykańsko niemieckich interesów. Rzecz tylko w tym, że tej wspólnoty też dziś nie mamy.

 

Inne wpisy tego autora

KTO NAPRAWDĘ RZĄDZI UNIĄ? #WWR180

#180 Podcast Warsaw Enterprise Institute – Wolność w Remoncie Kiedyś dziwne wydawało się, że patronem Unii Europejskiej jest Karol Wielki, władca, który 45 lat z