Wujaszek Joe

Doceniasz tę treść?

Tym mianem propagandziści Demokratów przez jakiś czas próbowali określać Josepha Bidena, ich kandydata na prezydenta Stanów Zjednoczonych. Pomysł jednak zarzucono, gdy dość szybko stało się jasne, iż budzi to skojarzenia z Józefem Stalinem, ponieważ dokładnie takiego określenia używano wobec tego ludobójcy, psychopaty i jednego z największych zbrodniarzy w dziejach. To były piękne czasy, gdy Ameryka Demokratów z uwielbienia dla Adolfa Hitlera przerzucała się na miłość do gruzińskiego potwora Soso. Trzeba przyznać, że słowo „wujaszek” jest dość wdzięczne i poręczne. „Dziadek” oznaczyłoby już kogoś zaawansowanego wiekiem, kto już na emeryturce pasjanse stawia, z wnukami w domino gra, ma wiedzę i mądrość wieku, ale umysł już nie tak sprawny i siły nie na wielkie zamiary. Tymczasem taki wujaszek ma wszystkie zalety dziadka – spokój, dobrotliwość, ciepło, mądrość, którą tylko z latami można zdobyć, ale nie ma wad seniora, czyli jest sprawny, a nawet jak trzeba to chyży.

 

Taki niby miałby być 78-letni Józef Biden, przyszły prezydent Stanów Zjednoczonych.  Doświadczony, stateczny, mądry, wyrozumiały i tolerancyjny, bo niejedno w życiu widział, i dobroduszny, a nawet zwyczajnie dobry. Pomijając rozważania na temat nieszczęsnego określenia, które miało pasować do jego wizerunku jak wąsy do Stalina, to czy rzeczywiście Biden to taki dobrotliwy, mądry, ciepły, starszy pan. Otóż nie. W Polsce państwu tego nie powiedzą, ale proszę uwierzyć, że to skorumpowany, stetryczały, zepsuty do szpiku kości, zimny, cyniczny staruch. Wszystko poczynając od zębów i nabotoksowanych policzków jest w nim sztuczne. Jedyne co ludzkie to to, co wynika ze starczego zniedołężnienia, z bezradności człowieka, którego świadomość szwankuje, więc staje się zagubiony jak dziecię. Ten stan można zmienić na chwilę, szprycując go czymś, więc będzie zdawał się żywym i naturalnym… Zupełnie jak kukiełka. Bo tak naprawdę jeszcze tylko nią jest. 

To było blisko pół wieku temu. W 1972 roku imperium sowieckim rządził Leonid Breżniew. W Chinach – największym, liczącym 800 milionów więźniów obozie świata, nadzorcą był towarzysz Mao Tse Tung. Rewolucja Kulturalna była w swej szczytowej fazie. W Polsce, po usunięciu resztek gomułkowców, na stolcu pierwszego sekretarza PZPR dopiero co bezpiecznie umościł się Edward Gierek i dopiero za rok z taśm miały zjechać pierwsze egzemplarze malucha 126 p. Tymczasem po drugiej stronie Oceanu Atlantyckiego w stanie Delaware swą karierę polityczną rozpoczynał Joe Biden, któremu udało się zostać senatorem Demokratów i zamieszkać w waszyngtońskim bagnie (Washington Swamp). I tak tapla się w nim już 47 lat.  

Pierwszy raz cała Ameryka usłyszała o nim w 1988 roku, kiedy to starał się o nominację Demokratów w wyborach prezydenckich. Jednak to nie prezentowany program go rozsławił (choć może w pewnym sensie tak, bo zerżnął program polityka brytyjskiego), ale afera z plagiatami. Okazało się, że zrzynał cudze przemówienia i cudze prace. Wygłaszał je i publikował je jako własne. Wtedy stał się bohaterem wielu programów satyrycznych. Na jaw wyszło też, że lubił koloryzować swój życiorys twierdząc np., że był najlepszym studentem, podczas gdy był niemal najgorszym, albo opowiadając, iż jest potomkiem górników, czy, że uczestniczył w różnych pokojowych marszach na rzecz tego i owego, podczas gdy w rzeczywistości nikt go nigdy na nich nie widział. Z wyborów prezydenckich odpadł w niesławie, ale udało mu się jakoś wygrywać kolejne do Senatu i tak dotrwać na Kapitolu do 2008 roku, kiedy to znów postanowił zostać prezydentem i ubiegać się o nominację Demokratów. Nikt go dosłownie nie poparł, (ups, przepraszam, dostał 1 procent głosów w prawyborach w Iowa) więc szybko się wycofał. Wedle oficjalnej wersji miał wtedy tak zaimponować swą wiedzą Obamie, że ten zaproponował mu, by był jego wiceprezydentem. 

Moja wersja wydarzeń jest inna. Obama był skrajnym lewackim aktywistą, który szturmem zdobywał Partię Demokratyczną. Był na tyle wyrazisty, energetyczny i świeży, że wygrywał nawet z faworytą establishmentu Clinton. Tak więc starzy wyjadacze z waszyngtońskiego bagna zawarli układ z młodym wilkiem Obamą. Zostaniesz prezydentem i będziesz mógł tam te swoje lewackie pomysły realizować, ale naszych interesów będzie pilnował Joe Biden. Po 35 latach w Waszyngtonie już on tam zna ludzi, kancelarie prawne, wszystkich lobbistów, banki wie, jak pieniądz krąży. A Clintonowej trzeba dać jakąś władzę, prestiż, królewskie insygnia, więc zrobimy ją szefową Departamentu Stanu. Po dwóch kadencjach to ona zostanie prezydent. Joe nie będzie bruździł i kandydował, bo będzie za stary. I wszystko było cacy, ale niestety w 2016 roku ten chytry plan zepsuł Trump.

Tak czy owak, Biden udowodnił, że na pilnowaniu interesów zna się jak mało kto. Ostateczne dowody znalazły się na laptopie jego syna Huntera. Demokraci i wszystkie sprzyjające im media mogą sobie zmyślać, co chcą, kłamać i opowiadać o kolejnej rosyjskiej prowokacji. Nic nie zmieni tego i nie potrzeba żadnej nowej, nadzwyczajnej wiedzy, by to ocenić, iż Joe Biden zabierał swego syna Huntera w delegacje, z których ten wracał z bardzo lukratywnymi kontraktami. Tak było po Majdanie, kiedy Biden odpowiadała za politykę wobec Ukrainy i krążył pomiędzy Waszyngtonem a Kijowem. Po jednej z takich wizyt młody Biden zasiadł w radzie spółki Burisma – największej na Ukrainie firmy paliwowo-energetycznej. Najpierw dostawał od niej 50 tysięcy dolarów miesięcznie, a na końcu blisko 200 tysięcy. Gdy prokurator Wiktor Szokin wszczął śledztwo przeciwko Burismie, która tonęła w korupcyjnych skandalach, Joe Biden zmusił prezydenta Poroszenkę, by ten wyrzucił prokuratora.  O Szokinie wszyscy mówili, że sam był skorumpowany, ale to przecież nic nadzwyczajnego, tylko klasyczna sytuacja jak u Gogola, który w Rewizorze pisał „Jeden tam tylko jest porządny człowiek: prokurator, ale i ten, prawdę mówiąc, świnia”.

Joe Biden był zaś na tyle głupi, że publicznie w czasie konferencji Rady Stosunków Międzynarodowych pochwalił się, że szantażem zmusił władze Ukrainy do wyrzucenia prokuratora. Zagroził, że Ukraina nie dostanie 1 miliarda dolarów pożyczki.  – Powiedziałem mu (Poroszence), że ma 6 godzin na wywalenie go. I wiecie co, sukinsyn został wywalony – opowiadał dumny ze swej dyplomatycznej misji wiceprezydenta USA Biden. 

Gdy Joe Biden jako wiceprezydent poleciał do Chin w podroż także zabrał swego syna Huntera. Ten tym razem wrócił z 1,5 miliarda dolarów wpłaconych na konto funduszu inwestycyjnego, którym Biden junior miał zarządzać. Natomiast brat wiceprezydenta dostał warty 500 milionów kontrakt na odbudowę Iraku. To wszystko działo się, wtedy gdy Biden był „zapasowym” Obamą. Wszyscy o tym wiedzieli na czele z mediami, zanim odnalazł się laptop Bidena juniora z pornograficznymi zdjęciami i korespondencją z partnerami w USA i na świecie.  

Państwu wydaje się, że to niemożliwe, by tak jawna korupcja nie wywołała oburzenia i by Biden zhańbiony nie zniknął z politycznej sceny. Absolutnie możliwe. To, proszę państwa, jest dowód na to, iż zdanie rozpoczynające się od frazy: „W każdym normalnym, demokratycznym kraju to…”. zawsze jest niemożebnie głupie. Jest jak u nas i wszędzie w tych lichych moralnie czasach. Tak jak u nas Kwaśniewski mógł się uchlać jadąc na groby, Miller wozić w tytce pieniądze sowieckich komunistów, Oleksy być sowieckim szpiegiem, albo i nie być, to wszystko się nie liczy, bo wszystko da się ukryć, zagadać, rozrzedzić, zamotać i sprawić, że nie będzie miało znaczenia. Tak stało się i w przypadku Bidena i mediów, które wmówiły, że nie było absolutnie związku pomiędzy tym, że był wiceprezydentem i wysłannikiem Obamy na Ukrainę, a tym, że jego syn zarabiał tam ogromne pieniądze.  

Wszyscy też wiedzą, że Hunter Biden jest narkomanem i skończonym dziwkarzem. Oto żonaty facet procesuje się ze striptizerką, bo nie chce płacić alimentów na wspólne dziecko, wdaje się w romans z wdową, po dopiero co swym zmarłym bracie, wydaje setki tysięcy na uciechy w różnych dziwnych przybytkach, a i tak nie przeszkadza to nawet w tym, by wystąpił na konwencji Demokratów i opowiadał, jakiego ma wspaniałego ojca i jak wspaniałym prezydentem tatuś będzie. 

Po 47 latach obecności w polityce nie ma śladu dokonań Joe Bidena. Pisać o nim można tylko i wyłącznie w kontekście jego własnych skandali, jak choćby z plagiatami i dziwnymi skłonnościami do dzieci, nad którymi nawet publicznie nie panuje, albo afer syna Huntera. Nie ma nic, co można by wskazać jako niepodważalne osiągniecie, coś, co sprawia, że zasłużył na to, by być najpotężniejszym człowiekiem na świecie. W młodych ludziach dostrzegamy potencjał. Nie zwojowali jeszcze wiele, ale idą jak burza i dają nadzieje, że coś zmienią, coś znaczącego zrobią. Tak można było odczytywać wyborczy sukces Obamy, premiera Kanady Trudeau, czy nawet Macrona. Trudno jednak przykładać miarę nadziei do 78-letniego starca. Biden może sobie opowiadać, czego to nie dokona, ale to są tylko bajania. Trump wie o tym doskonale i dlatego w czasie ostatniej debaty prezydenckiej wciąż pytał Bidena, gdy ten roztaczał swe wielkie plany, czemu nie zrobił tego przez 47 lat, albo chociaż 8, gdy był wiceprezydentem. Biden jak mało kto ilustruje amerykańskie powiedzenie o kowboju, który ma wielki kapelusz, a żadnych krów. 

Ponieważ były wiceprezydent nadal uchodzi za faworyta wyborów, znawcy od Ameryki powtarzają dziś za nim, co on niby zrobi jako przywódca Stanów Zjednoczonych i jak to wspaniale dla świata będzie, gdy w Białym Domu znów zasiądzie ktoś mądry i stateczny, taki niemal drugi Barack Hussein Obama. Otóż ustalmy: ci znawcy i eksperci nie mają bladego pojęcia, o czym mówią. Czytają, co tam jeden z drugim zmyśli, a potem to tylko po sobie kopiują jak w 1988 Biden przemówienia i program brytyjskiego polityka lejburzystów Neila Kinnocka. Mają jakieś mniemania i zwidy wynikające tylko i wyłącznie z głębokich ideologicznych przekonań i typowego dla lewicowych intelektualistów mylenia rojeń z rzeczywistością. W Polsce jednym z nielicznych, którzy zachowują trzeźwe myślenie, jest profesor Lewicki z UKSW. Większość to jacyś bajarze po szkołach politologii i dyplomacji Onetu, czy Wyborczej. 

Oczywiście w sferze symbolicznej mniej więcej wiadomo co Biden, zrobi, a właściwie za niego zrobią, bo to nakręcana kukiełka jest. Odbędzie wielkie tournée ekspiacyjne – przeprosi świat za Trumpa, opowie o powrocie demokracji i amerykańskich wartości, zmarnuje ogromne pieniądze na organizacje międzynarodowe, oświadczy się Brukseli i rozpocznie jakąś tam ofensywę wspierania praw człowieka na całym świecie. Popisze Porozumienie Paryskie, wypłaci grubszą kasę WHO i UNESCO oraz ogłosi Amerykę czempionem w walce z globalnym ociepleniem. Ludzie występujący w telewizorze będą z tego powodu bardzo zadowoleni i będą opowiadać, jak to cały świat odetchnął z ulgą. W wymiarze zaś praktycznym będzie chaos, a w najlepszym razie nie wiadomo co, czyli to, czego żaden wymądrzający się ekspert nie przewidzi.

Cofnijmy się do roku 2008 i przypomnijmy sobie ekspertów, którzy wtedy, gdy Obama zostawał prezydentem, a Biden wice, przewidywali, że za ich rządów Rosja dwa razy napadnie na sąsiednie państwa, przy czym w jednym przypadku tak skutecznie, że zajmie i będzie okupować blisko 30 tysięcy km. kwadratowych pewnego kraju. To 4 razy więcej niż powierzchnia Delaware skąd od 1973 Biden był senatorem. A może ktoś pamięta tych, którzy mówili, że Biden i Obama będą wspierali demokrację w Północnej Afryce i na Bliskim Wschodzie, więc wyślą tam mnóstwo broni i wyszkolą ludzi, którzy okażą się islamistycznymi terrorystami. Pozwolą im na zajęcie ogromnych części Syrii i Iraku, gdzie w założonym przez nich państwie zaprowadzone zostanie niewolnictwo, będzie się ścinać ludziom głowy, palić ich żywcem i wprowadzi szariat? A może któryś z ekspertów przewidział, że USA razem z Francją rozwalą jedno z największych państw Afryki – Libię, na której podzielonych terytoriach teraz 11. rok toczy się już wojna, i która jest największym na świecie targiem niewolników? Nie przypominam sobie tez żadnego eksperta, który przewidział, iż za Obamy i Bidena Stany Zjednoczone zanotują najgorszy czas (liczony średniorocznie) rozwoju gospodarczego i zadłużone zostaną bardziej niż przez wszystkich dotychczasowych prezydentów razem wziętych. Pewnie, że precyzyjnych scenariuszy nikt nie mógł przewidzieć, ale dziś wiadomo już, dlaczego Rosja napadała, a ISIS powstało. Bo mogły, bo Biden i Obama byli tak nieudolni, że na to pozwolili. 

Można śmiało darować sobie rozważania na temat tego, co Biden zrobi, albo i nie zrobi. Istotne jest tylko to, co czynić będzie jego najbliższe otoczenie i dalszy świat. Ten jakoby ma odetchnąć z ulgą, bo wedle ekspertów, gdy wygra były wiceprezydent, to wszystko wróci do normy, a Stany Zjednoczone znów odzyskają dawny prestiż. To akurat jedno z najgłupszych, najbardziej fałszywych i aroganckich twierdzeń znawców od polityki międzynarodowej.  Ci bowiem uważają, że świat to znaczy budynek ONZ w Nowym Jorku, Komisja Europejska w Brukseli, Paryż, Berlin i kilka europejskich pomniejszych stolic, redakcje jakichś BBC, CNN, New York Times oraz parę międzynarodowych instytutów tego i owego. Otóż ów świat wygląda tak, że w najludniejszym państwie globu Trump ma status półboga, któremu buduje się ołtarzyki. Podobnie jest w Wietnamie, Tajlandii i w kilku krajach Afryki. Chiny tak gardziły administracją Obamy, że nawet nie wysyłały delegacji na lotnisko, gdy ten przylatywał. Rosja miała całkowicie „wywalone” na Obamę i Bidena, więc sobie najeżdżała inne kraje. Cały arabski świat nienawidził, bo widział, jak nieudolność tego duo Obama-Biden doprowadziła do podpalenia Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu i zagrażała każdemu państwu od Maroka po Zatokę Perską. Połową Ameryki Południowej, czyli Brazylią rządzi tamtejszy Trump – prezydent Bolsonaro. Japonia i Korea Południowa szczęśliwe są, że im już rakiety Kima nad głową nie latają. Ukraina wszczęła śledztwo w sprawie Bidenów. Wielka Brytania otwarcie szydziła z Obamy za to, iż ośmielał się mówić jak Wyspiarze mają glosować w sprawie Brexitu. Tak więc proszę państwa opowieści o tym, jak to świat czeka na stabilizację i stęsknił się za tym, co reprezentowała sobą Ameryka Bidena i Obamy można nie między bajki, ale brednie włożyć.  Owszem Moskwa, Teheran, Pekin mogą się ucieszyć z ewentualnego zwycięstwa Bidena, ale nie dlatego, że on w tych stolicach jakimkolwiek szacunkiem jest obdarzany, tylko dlatego, że starego sklerotyka łatwiej ograć. A ponadto skoro były prokurator i burmistrz Nowego Jorku oraz właściciel punktu ksero i naprawy komputerów mogą mieć komputer z korespondencją Bidenów i dziwnym zdjęciami, to pewnie może mieć je każdy, nawet nieżyjący już agent J23, czyli Hans Kloss. Wyobrażacie sobie państwo poziom głupoty i sprawność osłony kontrwywiadowczej, które sprawiają, że syn takiego faceta jak były wiceprezydent Stanów Zjednoczonych zanosi swój własny komputer ze zdjęciami porno, biznesową szemraną korespondencją do pierwszego lepszego punktu naprawy, a potem przez blisko 2 lata urządzenia nie odbiera, bo akurat zapomniał, albo zaćpał, więc zawartość dysku lata po mieście jak taśmy od Sowy.  

Biden jest dramatycznie słaby, co więc nagle po 47 latach w nim odkryto, że miałby zostać prezydentem. A nic nie odkryto. Biden ma tylko jedną zaletę – nie jest Trumpem i jakoś tam z badań może Demokratom wyszło, że ma największe szanse go pokonać. Cały proces prawyborów przebiegał u Demokratów w wielkim chaosie. Pretendentów namnożyło się wtedy jak drobiu u Wieckowskiej. Każdy był wielką nadzieją i każdy się kompromitował i wszyscy byli pewni, że to wszystko nie ma sensu, bo Trump i tak wygra w cuglach. Ale nagle Alleluuja, Chwalmy Pana pojawił się koronawirus, a z nim jutrzenka nadziei, że tragedia może sprawić, iż Trump przegra.  Demokratom i mediom pozostała wtedy licha iskiereczka – Joe Biden, więc dmuchano i chuchano w nadziei, że zmieni się w prawdziwy płomień, który ogarnie całą Amerykę. Przekonamy się za tydzień. Próchno dużego ognia nie daje, ale palić się może rzeczywiście długo.  

Inne wpisy tego autora