Wybrać sędziów

Doceniasz tę treść?

W minioną środę w papierowej Rzepie był mój felieton o pomyśle wybierania sędziów, który pojawił się przy okazji konfliktu wokół sądownictwa i wywołał fale zdziwienia, oburzenia albo politowania. I to z obu stron politycznej barykady. Bo mamy tak naprawdę trzy ugrupowania polityczne: PiS, NIEPiS i POPiS. Dwa pierwsze ze sobą zaciekle walczą, a w ramach trzeciego współpracują, by mogły ze sobą nadal walczyć. Więc żadnym rozwiązaniem konfliktu między nimi, a już tym bardziej problemu sądownictwa nie są zainteresowane. A inaczej niż w drodze wyborów powszechnych niektórych sędziów nie da się już obronić resztek autorytetu sądownictwa, nie mówiąc o jego szerszym odbudowaniu. Bo jaka ma być alternatywa? Ich wskazywanie przez prokuratora generalnego? Twierdzenia, że miał to robić minister sprawiedliwości, nie prokurator generalny, „a to dwie różne instytucje i łączy je tylko jedna osoba” nie chce się komentować. Pomysłów na pozostawienie wszystkiego jak było, ewentualnie z kosmetycznymi zmianami nie zmieniającymi niczego – też się komentować nie chce.

Nie wszystko da się do Polski przenieść z Ameryki. Ale pewne rzeczy się da. Na przykład powszechne wybory sędziów pokoju przez obywateli, w których drobnych sprawach – o wykroczenia, cywilnych czy rodzinnych – będą oni orzekać.

Chcemy więcej transparentności? Proszę bardzo. Na stronach internetowych sądów powinny znaleźć się profile osobiste sędziów z informacją o ich wykształceniu, tytule pracy magisterskiej czy doktorskiej, promotorach, o publikacjach naukowych i popularyzatorskich i – przede wszystkim – o wydanych orzeczeniach i statystykach ich uchyleń w wyższej instancji. Rozprawy mogą i powinny być transmitowane w Internecie. Bo dlaczego miałyby nie być? Że niby sędziowie będą poddawani presji społecznej? Jak się ktoś boi presji społecznej to raczej nie powinien rwać się do wyrokowania o losach jednostek!

Oczywiście wybory sędziów nie zmienią wszystkiego jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – na wszystko potrzeba czasu.  O epokowym wyroku sędziego Marshalla z 1803 roku ustanawiającego precedens orzekania przez Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych o zgodności działań władzy ustawodawczej i wykonawczej z amerykańską konstytucją przypomniano sobie po raz drugi dopiero po pięćdziesięciu latach. Dziś nikt nie wyobraża sobie by mogło być inaczej. A pozycja sędziów – również tych wybieranych orzekających w pierwszej instancji, a nie tylko z Sądu Najwyższego  – jest niepodważalna. Może kiedyś – za pięćdziesiąt lat – będzie tak i u nas. Ale nie możemy zmienić wszystkiego co 5 lat – jak tylko zmieni się rząd.

Inne wpisy tego autora