To pewnie znak czasów, ale jakaż to ironia losu, że związki zawodowe zaczynają bronić miejsc pracy zakładowych prawników. Związkowcy PGNIG napisali list do premier Ewy Kopacz w którym oskarżają zarząd spółki, że do negocjacji cenowych z Gazpromem sięgnął po renomowane zagraniczne kancelarie. Trochę to dobra i trochę smutna wiadomość. Z jednej strony pokazuje, że otwarcie zawodu prawnika zdało egzamin, prawnicy muszą kurczowo bronić swojej pozycji. Ustawowo nie mogą należeć do związków zawodowych, ale mogą się nimi posługiwać, co w swojej desperacji czynią. Druga konstatacja nie jest już tak miła – związkowcom najwyraźniej bardziej zależy na okopywaniu etatów firmowych niż na rozwiązaniach bezpiecznych energetycznego państwa. Pal licho, że Polacy dalej będą płacili najwyższe w stosunku do zarobków stawki za energię, ważne, że ich związkowi towarzysze nie będą się czuli zagrożeni i pomijani. Zaproszenie prawników do negocjacyjnego stołu, według strony związkowej, ma świadczyć o braku profesjonalizmu i odpowiedzialności ze strony zarządu. Jeśli korzystanie z usług uznanych i specjalizujących się w międzynarodowych umowach prawników ma być dowodem braku profesjonalizmu, to nie tylko polski, ale i niemiecki, brytyjski i amerykański biznes korzystający na co dzień z tych kancelarii można uznać za królestwo amatorszczyzny.
Po wielu niezbyt chwalebnych doświadczeniach negocjacji z Gazpromem, wreszcie poszliśmy po rozum do głowy. Dowodem braku odpowiedzialności zarządu PGNiG byłoby nonszalanckie podejście do rozmów o pieniądzach podatników, bez wsparcia ekspertów. Najzabawniejsze w tym wszystkim jest, to, że na koniec wysokie, niekonkurencyjne ceny gazu spowodowałby spadek konkurencyjności polskiej gospodarki i mniejsze zamówienia na gaz, a co za tym idzie – mniej pracy dla was związkowcy.
?