Jerzy Wysocki

Konsultant public relations. Dyrektor Generalny Business & Media Consulting. Ukończył filozofię na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego. W latach 80. był działaczem opozycji demokratycznej i dziennikarzem prasy podziemnej. Pracował jako reporter podczas strajków robotniczych. Był także sprawozdawcą obrad Okrągłego Stołu. W wolnej Polsce łączony był z konserwatystami, a później z liberalnymi inicjatywami politycznymi. Publicysta, redaktor i wydawca już nieistniejących pism (m.in. „Ład”, „Spotkania”, „Życie Warszawy”, „Życie”). Autor książki „Głos cynika. Terapia liberalna”. Był amatorskim piłkarzem, nadal jest tenisistą, ale bez większych osiągnięć. Mieszka w Warszawie od 1962 roku, czyli od urodzenia.

Wpisy autora

Balcerowicz musi wrócić

Wielokrotnie wyrażał brak zainteresowania powrotem do partyjnej polityki ale deklarował też poparcie i patronat dla wolnorynkowych inicjatyw politycznych, o ile się pojawią. Wiele wskazuje, że będzie miał czemu patronować. Chodzi o powołane przez Ryszarda Petru stowarzyszenie Nowoczesna.pl. Wychowanek i współpracownik Balcerowicza coraz śmielej zgłasza polityczne aspiracje.I od razu pojawia się pytanie czy na zabetonowanej scenie coś może się urodzić, dojrzewać i rosnąć. Doświadczenia Gowina czy „separatystów” PiS mówią, że to sensu nie ma. Ale może to sensu zabrakło w tych inicjatywach. Palikot ugrał 10 procent a że wszystko roztrwonił, to już jego problem.

Kogo wybieramy?

Konstytucję zna Leszek Miller, który w ostatnim wywiadzie postuluje odebrać prezydentowi kompetencje, by ten pełnili tylko funkcje reprezentacyjne. Wystawiając Magdalenę Ogórek udowodnił, że wyłącznie o efekty reprezentacyjne mu chodzi. A że nie jest o konkurs miss historyków kościoła, tylko o wybór głowy państwa, to już inna sprawa.

Wybory bezalkoholowe

Przedświąteczny piątek zwany Wielkim. Poważne programy telewizyjne o kampanii prezydenckiej. Wczorajsze tematy: in vitro, myślistwo. Miesiąc temu wyraziłem obawę, że kampania przypominać będzie filmy Quentina Tarantino, czyli pomieszanie gatunków, dziwaczne dialogi choć sprawy poruszane w filmach niby poważne.

Obywatel zwany debilem

Tak, rozumiem. Nie może być powtórek z Amber Gold, przyznaję iż część winy za problemy tzw frankowiczów leży po stronie banków, które robią wszystko by wcisnąć mało rozgarniętym klientom  produkty, na których najwięcej zarobią. I choć bardzo lubię film Martina Scorsese „Wilk z Wall Street”(Leonardo DiCaprio), nie chciałbym by instytucje finansowe oszukiwały. Cenię Komisję Nadzoru Finansowego, ale widzę że staje się resortem oświaty i wymusza na bankach działania edukacyjne co raczej jest powinnością państwowego szkolnictwa. Ostatnie doniesienia:  Do końca marca wszystkie banki muszą zmienić procedury i pokazać klientom, o ile mogą wzrosnąć raty, jeśli Rada Polityki Pieniężnej podniesie stopy procentowe w Polsce. – Nikt nie wie, na jakim poziomie będą stopy procentowe za kilka, kilkanaście, a tym bardziej kilkadziesiąt – ostrzega przyszłych kredytobiorców KNF.Obecnie kupując na przykład jednostki funduszu inwestycyjnego musisz wypełnić i podpisać ankietę, z której ma wynikać iż masz świadomość co robisz. Czyli, że nie obca jest Ci wiedza, że np. wartość owych jednostek może rosnąć ale też maleć. Teraz – zgodnie z rozkazem KNF – wysłuchasz wykład o zmienności stóp procentowych i podpiszesz oświadczenie, że zrozumiałeś. I też podzielasz pogląd, że nie wiadomo co będzie za kilkanaście a tym bardziej kilkadziesiąt lat. W obecnych czasach sugeruję jeszcze pouczenie, że kredyt może być kiedyś przewalutowany na sowiecki rubel lub niemiecką markę.Rekordowo niskie stopy procentowe, przy utrzymującej się deflacji mają zachęcić do zaciągania kredytów na inwestycje i konsumpcję co napędza gospodarkę. Super, tylko dlaczego KNF wprowadza regulacje aby akcję kredytową powstrzymać? Bo jak inaczej nazwać rekomendację do zniechęcania i straszenia klientów. Czy jest jakakolwiek koordynacja pomiędzy RPP, KNF, MF itp? To może jednak chodzi o edukacyjną rolę państwa. Jeśli publiczne szkoły produkują absolwentów bez elementarnej wiedzy ekonomicznej, niezbędnej im w dorosłym życiu, to może zrobią to banki. W końcu wykazują zyski a nie dług publiczny co znaczy, że na finansach się znają. Wiec niech miłe panie w bankowych oddziałach tłumaczą, że wartość akcji może rosnąć lub spadać, że podobne zjawisko dotyczy stóp procentowych. Kolejny etap, zaświadczenie od psychologa państwowego, że możesz mieś kartę kredytową.Czym jest kredyt? Zakupem pieniądza. Czy kupując w salonie nowy samochód sprzedawca ma tłumaczyć, że obecnie niskie ceny ropy wynikają być może z dogadania się USA z państwami OPEC by dowalić Putinowi i pewnie kiedyś wzrosną do poziomu 100 USD za baryłkę więc benzyna zdrożeje. Czy rząd powoła Komisję Nadzoru Motoryzacyjnego?Wracając do klasyki światowego kina. Nie jestem za praktykami z filmu „Żądło”  (Paul Newman, Robert Redford), ale nie chcę na wyścigać końskich wypełniać ankiety i słuchać wykładu, że koń faworyt może tym razem przegrać. Nie jestem za praktykami z filmu Kasyno  (Robert De Niro, Sharon Stone) ale nie chcę obowiązkowego szkolenia państwowego inspektora, że ruletka ma to do siebie, że kulka nie zawsze wpada w to miejsce które obstawiłeś.

Pewniak i pretendenci

Wybory prezydenckie trafnie opisał Andrzej Olechowski porównując je do biegu masowego, w którym wygrywa Kenijczyk a reszta bierze udział, żeby na przykład  komuś z trasy pomachać.  Cytując  barona Pierre de Coubertin: Istotą Igrzysk nie jest zwyciężyć, ale wziąć udział. Nie musisz wygrać, bylebyś walczył dobrze. Mozolnie wyłonieni kandydaci do porażki trenują więc przed startem by nie zemdleć na trasie, dobrze wyglądać w tv i pomachać kibicom. Sztaby już teraz mogą pisać triumfalne wystąpienia na wieczory wyborcze z przekazem: nikt we mnie nie wierzył, media prześladowały a tu proszę – 5.7 procent, jak mocne piwo. Dziękuję wyborcom, jestem przyszłością polskiej polityki. Niektórzy pogratulują zwycięzcy, inni się na niego obrażą zarzucając doping lub/i fałszerstwo sędziów. Co zrobić, żeby wybory Głowy Państwa nie przywodziły na myśl filmów Quentina Tarantino, choć aktorzy wyborczego spektaklu  mieliby nikłe szanse w castingu u słynnego reżysera. Nie musimy pisać dla niego scenariuszy. Licząc na nieznajomość Konstytucji i ogólny brak wiedzy wyborców można się spodziewać festiwalu obietnic. Może już nie tak absurdalnych jak 100 milionów (przed denominacją) dla każdego czy miliona nowych miejsc pracy (stare czasy; pamiętacie czyje to pomysły?,) Ale jednak obietnic bez jakichkolwiek szans na realizację z uwagi na prerogatywy prezydenta a zwłaszcza zdrowy rozsądek.Jednak zdrowy rozsądek w kampaniach wyborczych ma najmniejsze znaczenie. Zwłaszcza dla kandydatów o zerowych szansach nawet na dobry wynik, rozsądek to zły doradca. Lepiej obiecać wszystko, być wyrazistym, zyskać rozpoznawalność i liczyć na polityczne profity w swoich partiach, wręcz na zastąpienie  protektorów. O to walczą pretendenci, nie o wygraną w tym rozdaniu.Jeśli więc nie chcemy filmu Tarantino i szanujemy te wybory to spróbujmy wymusić na kandydatach merytoryczne odpowiedzi na podstawowe sprawy. Tak, prezydent ma słabe uprawnienia, może bardziej przeszkadzać vetem niż kreować rozwiązania. Jednak jest też inicjatywa ustawodawcza a veta nie należy mylić z obstrukcją; to zajęcie stanowiska z silnym skutkiem prawnym i politycznym.I właśnie na stanowiska w tej kampanii czekamy. Od kandydatów niewiele się dowiemy. Póki co media grzebią w życiorysach (ich prawo) a pretendenci są na szybkich kursach wystąpień publicznych albo ględzą to co akurat im do głowy przyjdzie. Poważne media ale i instytuty eksperckie, organizacje pozarządowe powinny spróbować wpłynąć na scenariusz tego filmu. W poprzednich wyborach były takie próby, choćby poprzez zmuszanie kandydatów do wypełnienia merytorycznych ankiet. Rola państwa w redystrybucji dochodu narodowego, udział skarbu państwa w gospodarce , wolność wyboru (kredyty we frankach, ubezpieczenia zdrowotne), problem demograficzny i senioralny, wiek i regulacje emerytalne, system podatkowy, kodeks pracy, mix energetyczny – to skromny przykład pytań gospodarczych. Do tego drugi zestaw pytań: polityka międzynarodowa i obronność (tego nie trzeba wyjaśniać). Fundamentalne pytanie o stosunek do możliwych koalicji i  rządu po jesiennych wyborach . To prezydent desygnuje premiera! I współpracuje z rządem lub wkłada kij w szprychy.Zbyt ambitny plan? Może naiwnością jest sądzić, że ktoś chce znać poglądy biegaczy, nawet tych którzy na trasie chcą tylko komuś pomachać. 

Lekarz i laweciarz

O co chodzi w sporze lekarzy z rządem? O co zabiegają strony konfliktu i kto ma rację? Chyba nie bardzo wiadomo bo za zwyczaj bardzo elokwentni publicyści i politycy tym razem wygłaszają banały o potrzebie dialogu i konsensusu przykrywając tym niemoc zgłębienia tematu. Dobro pacjenta odmieniane jest przez wszystkie przypadki a w telewizyjnym studiu pojawiają się etycy czyli filozofowie. A więc specjaliści od gmatwania spraw i poszukiwania odpowiedzi, nie zaś od ich znajdowania.Pewnie jak zwykle chodzi o pieniądze. W imię dobra pacjenta lekarze chcą więcej zarabiać i mniej pracować. Cele rządu są odmienne: wielokrotnie deklarowane skrócenie kolejek do lekarza i usług medycznych oraz uszczelnienie systemy finansowania służby zdrowia, z czego niewiele wynika. Prawdopodobnie, w wyniku kolejnych reform, powstał system najgorszy z możliwych, bo tak skomplikowany i zbiurokratyzowany że już się w tym połapać nie można.Państwowe działa gorzej, mniej efektywnie niż prywatne – to już banał. Jednak widać, że coś może działać gorzej niż państwowe. To stworzony przez państwo sztuczny twór, gdzie na siłę próbuje się narzucić pseudorynkowe reguły, z lekarzy robić przedsiębiorców, by na końcu odwoływać się do etycznych powinności z przysięgi Hipokratesa. Absurd więc idźmy dalej.Czym różni się pacjent od samochodu. Wbrew pozorom to podobne urządzenia; psują się, wymagają naprawy, ulegają wypadkom, potrzebują części zamiennych by zakończyć egzystencje, gdy ich lekarze są już bezsilni. Etykom odradzam dalszą część tekstu.Co się dziej jak samochód ulegnie groźnemu wypadkowi? Na miejscu zjawia się policja  i niemal natychmiast… laweta (bo mają cynk od drogówki lub nasłuchują radiostacji). Laweciarz wie co ma robić, zaproponuje warsztat, transport gratis. Po jakimś czasie telefon z warsztatu: auto jak nowe, naprawa bezgotówkowa, sami rozliczymy się z ubezpieczycielem. Proste? A jak ktoś nie ubezpieczy auta? No trudno. Oszczędził na składce, zaryzykował, zapłaci. A jak nie ma z czego? To są banki i kredyty. Bezduszne i prymitywne wynurzenia ignoranta. Tak, w socjalistycznej Europie nawet nie wypada tak myśleć. To przypomnijmy jak to było za oceanem. Dopiero Obama wprowadził obowiązek wykupienia przez każdego obywatela USA ubezpieczenia medycznego. Sprawa rozbiła się o Sąd Najwyższy, gdyż pojawiły się wątpliwości czy to zgodne z Konstytucją. Republikanie argumentowali, że państwo nie może zmuszać do zakupu konkretnego produktu lub usługi. Do sądu ustawę zaskarżyło 28 stanów a rozkład głosów poparcia wśród amerykanów wynosił 39 do 54 za ubezpieczeniem dobrowolnym. Obamacare będzie jednym z głównych tematów kampanii prezydenckiej. U nas debata też trwa, tylko nie wiadomo o czym. 

Kilometrówki – temat na wigilię

Do polskiego słownika politycznego wszedł nowy termin: kilometrówka. Termin prosto brzmiący lecz w istocie skomplikowany w swoim znaczeniu. Definiują  go politycy, którym znany jest z autopsji, dziennikarze badający to zjawisko, prokuratorzy dla których termin to nowy więc wymagający pogłębionej analizy. Czekamy na głosy etyków i duchowieństwa.Sądząc po treści programów informacyjnych ostatnich tygodni można przypuszczać, że obok braku śniegu, walorów i mankamentów Pendolino, kilometrówka stanie się przedmiotem debat i sporów przy świątecznym stole.Pozwolę też więc sobie na drobną lecz konstruktywną refleksję.  Parlamentarzyści są wybrańcami narodu.  Logiczna jest więc teza, że jaki naród taka jego reprezentacja. Polacy znani a nawet szanowani są za spryt, kombinowanie i bardzo różnie pojmowaną przedsiębiorczość. Co więc w tym szokującego, że ich reprezentanci mają te same przymioty. Mętne regulacje były wszystkim na rękę. Całej politycznej klasie, która skwapliwie korzystała z różnych furtek by dorobić do pensji. Inna sprawa że niektórzy te furtki zaczęli otwierać łomem lub przez płot przechodzić po pijaku.Miało być konstruktywnie. Jestem przeciwnikiem finansowania partii przez budżet państwa czyli przez wszystkich podatników. Ale skoro już tak jest, to niech partie wezmą na siebie rozliczanie wyjazdowej aktywności posłów i swoich ministrów. Partie mają dotacje na swoją działalność. Niech szefowie i zarządy decydują na co wydać tę kasę; ekspertyzy, spoty, krawaty, kolacje, wyjazdy do wyborczych okręgów czy turystykę. Poszczególnych posłów niech rozlicza zarząd partii, niech sprawdza faktury, stany liczników w prywatnych samochodach, akceptuje zagraniczne delegacje takim czy innym środkiem lokomocji. Niech posłów pilnują ich partyjni szefowie. To oni wciągnęli ich na listy, powierzyli ministerialne teki. Partyjnych szefów rozliczy rada nadzorcza, w tym przypadku elektorat przy najbliższych wyborów. Proste?A jeszcze prostsze będzie jak znikną publiczne pieniądze z partyjnych budżetów (niezrealizowany postulat PO) a zastąpi je dedykowany odpis podatkowy (dawny postulat Palikota). Czy wówczas podatnik – wyborca wpisze do PIT partie od egotycznych podróży i odda na nią głos. Czy przeznaczy prywatne środki na partię, której posłowie okrążają świat samochodem lub na Cyprze trenują po pijaku jazdę wózkiem golfowym.

Szalik Tuska

Donald Tusk nie jest już szefem Platformy Obywatelskiej, partii którą kierował od jedenastu lat. Władzę i szalik towarzyszący mu w drodze na kolejne szczyty przekazał na sobotniej konwencji Ewie Kopacz.  Pozostawia partię mająca za sobą niespotykaną serię wyborczych sukcesów i pozycję lidera ostatnich sondaży. Jako premier sprawujący władzę przez siedem lat nieźle poradził sobie ze światowym kryzysem gospodarczym. Pozostaje pogratulować i życzyć powodzenia w Europie.  Czy jednak partia bez silnego i charyzmatycznego  lidera liczyć może na dalsze sukcesy. Wybory samorządowe nie dadzą odpowiedzi na to pytanie, działa tu siła inercji i efekt nowości. Pytanie dotyczy kadr, zaplecza, idei.Przewodniczący rady Europejskiej za pasmo sukcesów otrzymałby w Anglii tytuł szlachecki, jak kiedyś Alex Ferguson za sukcesy Manchester United.  Z tym, że gdy słynny trener zakończył karierę jego drużyna pogrążyła się w głębokim kryzysie. Od niepamiętnych czasów nie gra w europejskich pucharach, w Premiership zajmuje odległe miejsce. Ser Alex Ferguson starzejąc się nie dostrzegł, że piłkarzy też to dotyczy. Zostawił świetną drużynę, ale bez zaplecza i perspektyw. Symbolem był 40-letni Ryan Giggs.Ewa Kopacz jest dla PO miłą niespodzianką. Wielu wątpiło w jej talent i umiejętności. Jednak sprawnie połączyła w rządzie zwaśnione partyjne frakcje, podała rękę Grzegorzowi Schetynie, sprawnemu politykowi z wpływowym zapleczem,  którego z niejasnych powodów Tusk zepchnął na wąski margines zwany pieczarą.Na jakiś czas, może do parlamentarnych wyborów te ruchy wystarczą. To jednak tylko rotacje w składzie. Na dłuższą metę grozi syndrom Manchesteru. Jak mawiał Stefan Kisielewski, herbata robi się słodka od cukru a nie od mieszania.  W Platformie brakuje nowych twarzy i nowych liderów. Kilka lat temu, podczas partyjnej konwencji Donald Tusk przedstawiał Sławomira Nowaka i  Joannę Muchę jako przyszłość partii. Pierwszy się skompromitował, druga nadzieją zniknęła. Innych nie widać. Sukcesy ulubionego klubu Tuska wywodzą się z La Masii, szkółki piłkarskiej FC Barcelona, gdzie szlifowane są dziecięce talenty typu Lionel Messi. Czy w tej sferze Platformie zostanie program Michała Boniego „50 plus”. Szefowa PO sprytnie łagodzi konflikt z Jarosławem Kaczyńskim, stawiając lidera PiS w kłopotliwej sytuacji. Jeśli myśli się jednak o poszerzeniu własnego zaplecza, rękę trzeba wyciągnąć do Jana Rokity, Andrzeja Olechowskiego, Pawła Piskorskiego i wielu innych, którzy znaleźli się za burtą Platformy. Po co? To proste, wraz z odejściem Tuska ustały przyczyny konfliktu a ludzie ci mogą wnieść do PO intelektualny ferment i swoje zaplecza. Czyli cukier, wracając do Kisielewskiego. Idźmy dalej, dlaczego nie nawiązać dialogu z Leszkiem Balcerowiczem i sprawić, żeby zamiast surowego krytyka stał się sojusznikiem rządu. Mission Imposissible 2014? Niekoniecznie, ale trzeba wiedzieć czym ma być Platforma.I tu kolejny problem, bo tego nie wiadomo. Na sobotniej konwencji Donald Tusk sformułował pierwsze przykazanie: słuchać i służyć zwykłym ludziom zaś premier Kopacz zdefiniowała PO jako partię  umiaru i rozsądku, dla której ważne są wszystkie grupy społeczne i zawodowe. Nawiązuje to do fundamentalnych wyznania byłego premiera, że stał się liberalno-konserwatywnym socjalistą oraz, że ludzie nie pytają go jakieś wizje tylko konkretne sprawy. Opozycja nazywa to taktyką „ciepłej wody w kranie”. Ta taktyka wielokrotnie okazywała się skuteczna ale wszystko kiedyś może się kończyć. Jak sukcesy Manchester United, który nie pomyślał o własnej przyszłości.Przyznaje, że z dużym trudem wymyślałem zagrożenia dla PO pod nowym przywództwem i bez lokomotywy Tuska. Tym bardziej, że podczas  konwencji wyborczej na pasku w tv leciała sprawa Adama Hofmana i jego rozrywkowego towarzystwa. PiS tradycyjnie schował Macierewicza przed wyborami a tu nagle Hofman wyskoczył. Nadal główną siłą PO jest jej opozycja. Tam jeszcze bardziej widać mankamenty polskiej polityki partyjnej; kadry, zaplecze, idee.  PO nadal nie ma z kim przegrać? Szalik zostanie w górze?

Wolty Palikota

Pamiętacie Janusza Palikota z początków jego politycznej kariery? Przedsiębiorca z dużym sukcesem finansowym, wyraźnie liberalne poglądy na gospodarkę, do tego showman co w budowie rozpoznawalności i pozycji było niezbędne – pisze na blogu Jerzy Wysocki