Robert Gwiazdowski

Doktor habilitowany nauk prawnych. Profesor prawa na Uczelni Łazarskiego, na której zajmuje się myślą polityczną, prawną i ekonomiczną oraz ekonomiczną analizą prawa. Adwokat i doradca podatkowy. Specjalizuje się w prawie podatkowym.

Wpisy autora

Wola ludu w demokratycznym państwie prawa urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej

Przypomnę nieśmiało, że zgodnie z art. 2. Konstytucji, o nie przyjmowanie której apelowało Centrum Adama Smitha w 1997 roku, Rzeczpospolita nie jest jakimś tam zwykłym państwem prawa, tylko „demokratycznym państwem prawa „urzeczywistniającym” w dodatku „zasady sprawiedliwości” i to nie jakieś tam zwykłej sprawiedliwości, tylko społecznej”!

Dlaczego obrońcy OFE nie protestowali w 2008 roku?

Wyrok TK w sprawie OFE znów wywołał spory o charakter środków zgromadzonych w OFE. Już mi się nie chce powtarzać tego samego co mówiliśmy i pisaliśmy od 1998 roku, ale skoro zwolennicy OFE uparcie powtarzają, że rząd zabrał im ich pieniądze, to muszę powtórzyć, że w OFE nie było w ogóle żadnych pieniędzy, to co można nazwać „środkami” – czyli akcje – w OFE pozostały, a rząd jedynie przeksięgował dług! Po raz kolejny zresztą. Po raz pierwszy zrobił to w 1999 roku, a w 2012 zrobił to w drugą stronę.

Kto szkodzi Trybunałowi?

Ze zdumieniem czytam, że zaskarżenie przez PiS do Trybunału Konstytucyjnego ustawy o Trybunale Konstytucyjnym może sparaliżować Trybunał Konstytucyjny. Owszem może. Mam tylko pytanie: kto i w jakim trybie uchwalił ustawę o Trybunale Konstytucyjnym i kto ją podpisał, wbrew dość powszechnym w środowisku prawników nie zawdzięczających posad ani kontraktów ze spółek Skarbu Państwa, kontrolowanych przez znajomych tych, którzy forsowali ustawę o Trybunale Konstytucyjnym w wersji ostatecznie uchwalonej? Uprzejmie więc donoszę, aczkolwiek się brzydzę, że to uchwalenie przez Sejm kontrolowany przez PO ustawy o Trybunale Konstytucyjnym w wersji lansowanej przez PO i jej podpisanie przez Bronisława Komorowskiego, może sparaliżować Trybunał Konstytucyjny!

Podczaszy

W Belgii zawrzało, że polska para prezydencka podjęła Króla Belgów winem za 12 euro. Więc postanowiłem przypomnieć mój pomysł sprzed roku, o którym pisałem w Rzepie. Całkiem na poważnie.

Prawica-lewica-gospodarka

Odżyła dziś w Inernecie dyskusja filozoficzno-polityczna o podziałach na prawicę i lewicę. Więc tytułem wtrętu przypomnę, że podział ten  wywodzi się z tradycji Rewolucji Francuskiej, podczas której Zgromadzenie Narodowe, po przeniesieniu obrad do Paryża, odbywało posiedzenia w owalnej hali do jazdy konnej, gdzie rzędy krzeseł i ławek miały kształt maneżu. Na środku zasiadał przewodniczący, po jego prawej stronie gromadzili się radykalni patrioci, a po lewej arystokraci. Jednak nazwane one zostały odwrotnie, prawa strona – lewą, a lewa – prawą, gdyż początkowo miejsce przewodniczącego znajdowało się na przeciwległym, dłuższym boku maneżu. W ten sposób powstała tradycja, za którą kryje się dziś coś więcej, niż zwykłe rozmieszczenie w przestrzeni. Podział ten przypieczętowała o wiele głębsza symbolika. Lewica podchwyciła fakt, że „serca mamy po lewej stronie”, na co prawica odpowiedziała, że Bogini Temida dzierży miecz sprawiedliwości w prawej dłoni. Poza tym takie słowa jak „lewus”, czy „lewizna” mają znaczenie pejoratywne, podczas gdy „prawy”, czy „prawidłowy”, były zawsze kojarzone pozytywnie. I nie jest to bynajmniej specyfika języka polskiego. Amerykanie powiadają: „right is right and left is wrong”.

Sięgać, gdzie wzrok nie sięga

Wczoraj jeszcze wytrzymałem, ale dziś już nie dam rady skorzystać z szansy, żeby siedzieć cicho – jak radził nam onegdaj prezydent Republiki Francuskiej Jacques Chirac. W nawale pośmiertnych wspomnień o Janie Kulczyku, który „sięgał gdzie wzrok nie sięga” też coś sobie przypomniałem.

Trudno być prorokiem…

Profesor Belka w weekendowej Gazecie Wyborczej słusznie zauważył, że sektor finansowy jest niebezpiecznie uprzywilejowany i że „ogon zaczął machać psem”.  Szkoda tylko, że dopiero teraz. Może w końcu przeczytał mój felieton z  Forbesa z  2008 roku!  Pisałem, że „Rynku finansowego” w ogóle nie ma!!! Rynek to prawo podaży i popytu! Mówić o rynku „finansowym”, to tak, jak mówić o sprawiedliwości „społecznej” lub demokracji „socjalistycznej”. Pieniądz to miernik wartości, a nie wartość sama w sobie. Jak pisał Miltona Friedmana „…pieniądz nie jest przedmiotem konsumpcji, ale stanowi tymczasowe ucieleśnienie siły nabywczej, które może zostać spożytkowane do zakupu innych dóbr i usług…”. Jednak „rynki finansowe” działają tak, jakby istniały tylko one. Ogon zaczął machać psem. W efekcie, gdy przejściowo, późnym latem 2006 roku, zanim jeszcze zawalił się rynek nieruchomości w Stanach Zjednoczonych, potaniała ropa naftowa, prasa fachowa pisała o „złych wieściach dla sektora naftowego”. Już wielokrotnie obśmiewałem zjawisko, że jak drożeje skóra, to jest to zła wiadomość dla szewca, ale jak drożeje ropa, to jest dobra widomość dla „sektora naftowego” – a dokładniej dla „rynków finansowych” inwestujących w sektor naftowy. Dzieje się tak, bo sektor ów, od czasów jego prywatyzacji w latach 80-tych minionego wieku, to nie „nafciarze”, tylko finansiści. Dlatego przez bite 20 lat prawie w ogóle nie było w Europie żadnych inwestycji w infrastrukturę przesyłową i rafineryjną. Większe koncerny przejmowały za to aktywa mniejszych koncernów, co „rynki finansowe” przyjmowały z entuzjazmem i zwyżkami cen akcji tych koncernów.