Konflikt społeczny – którego ostry język polityków jest jednocześnie odbiciem i jedną z przyczyn – dotarł do punktu, w którym rozmowa przestaje być możliwa. Badania pokazują, że to zjawisko nie dotyczy wyłącznie Polski, a większości zachodnich demokracji. Jonathan Haidt, psycholog ewolucyjny (autor książki „Prawy umysł. Dlaczego dobrych ludzi dzieli religia i polityka?”), twierdzi, że „jesteśmy na drodze do katastrofalnej porażki naszej demokracji”.

Nie byłbym aż tak wielkim pesymistą. Współczesna demokracja radzi sobie z wewnętrznymi napięciami znacznie lepiej niż jej wcześniejsze wersje.

Demokracja wpatrzona w otchłań

Polaryzacja polityczna. Wszyscy – nawet ci, którzy ją zaostrzają – zadeklarują, że to zjawisko złe i należy je zwalczać. Dodatkowo wszyscy są dziś przekonani, że jej poziom w społeczeństwie jest najwyższy w całej dotychczasowej historii. Innymi słowy, stoimy w obliczu olbrzymiego zagrożenia.

Nikt jednak nie wie do końca, o czym mówi. Andreas Schedler, politolog z Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego w Budapeszcie, w artykule „Rethinking Political Polarization” zwraca uwagę, że analiza porównawcza w zakresie polaryzacji politycznej została „zbudowana na niepewnych fundamentach koncepcyjnych”, a będącym obecnie w użyciu pojęciom polaryzacji brak jest „wyraźnego rdzenia znaczeniowego”. To jasne, że chodzi o konflikt społeczny, ale na jakim tle? Ideologicznym? Afektywnym? Przecież zarówno programowe, jak i emocjonalne animozje między przeciwnikami politycznymi same z siebie nie muszą powodować niezdrowych podziałów. Kiedy więc, pyta Schedler, zwykły konflikt polityczny się patologizuje?

Jego zdaniem polaryzacja polityczna zaczyna się, gdy „rywale zaczynają postrzegać siebie nawzajem jako wrogów demokracji”. Do tej sytuacji nie dochodzi z dnia na dzień, trudno więc o jednoznaczną odpowiedź na pytanie, kto zaczął. W naszym przypadku: czy to opozycja pierwsza oskarżyła PiS o autorytaryzm, czy też PiS opozycję o zdradę? Teraz to już nie ma znaczenia. Bo machina polaryzacji ruszyła. „Roszczenia i kontrroszczenia dotyczące naruszeń zasad demokratycznych mają tendencję do przekształcania się w narracje, w których obie strony opisują siebie nawzajem jako egzystencjalne zagrożenia dla demokracji” – stwierdza Schedler.

Jego artykuł ukazał się w 2023 r., a dwa lata wcześniej opublikowano badanie zbieżne z przedstawionymi w nim sugestiami metodologicznymi. Oto, jeśli główni pretendenci do politycznego tronu uznają się wzajemnie za wrogów ustroju jako takiego, to spodziewać się należy, że wielu wyborców uwierzy wszystkim jednocześnie i zagłosuje na partie antyestablishmentowe. Idąc tym tropem, Fernando Casal Bértoa i José Rama Caamaño w „Polarization: What Do We Know and What Can We Do About It?” (Polaryzacja: Co wiemy i co możemy z tym zrobić?) przeanalizowali odsetek głosów oddanych na te partie w Europie na przestrzeni ostatnich 100 lat. Wyniki potwierdzają powszechną intuicję. Od 1900 r. „polityka partyjna na kontynencie nigdy nie była tak spolaryzowana (zwłaszcza na Zachodzie) jak dzisiaj. Z bardzo nielicznymi wyjątkami (np. Malta, Szwajcaria) polaryzacja rośnie we wszystkich krajach Europy Zachodniej, zwłaszcza w tych dotkniętych imigracją (np. Austria, Francja, Niemcy, Holandia) i/lub kryzysem gospodarczym (np. Hiszpania, Włochy, Grecja i Cypr). (…) W większości krajów wybory o najwyższym poziomie polaryzacji od II wojny światowej odbyły się w ciągu ostatnich 10 lat” – piszą naukowcy.

Czytając ostatnie zdanie, można poczuć dreszcz przerażenia, prawda? Ja jednak odczuwam delikatną ulgę. Bo czy polaryzacja, z którą mamy do czynienia obecnie, może zwiastować nieszczęścia porównywalne z wojnami światowymi? Oczywiście nie można tego wykluczyć, ale historyczne spojrzenie wstecz pozwala wysnuć przypuszczenie, że ostrze konfliktu społecznego się stępiło. I że sobie tę polaryzację jakoś oswoiliśmy: ma ona charakter bardziej werbalny niż realny. Nie prowadzi do skrajnych czynów i wydarzeń w naprawdę masowej skali.

Wieczna walka

Dla oceny powagi zjawiska polaryzacji politycznej znaczenie ma nie tylko jej stopień, lecz także potencjalne efekty. Owszem ekstremizm będący zjawiskiem towarzyszącym podziałom doprowadził chociażby do „ataku na Kapitol” w 2021 r. przez kwestionujących wyniki wyborów zwolenników Donalda Trumpa. Z kolei słabnąca wiara w demokrację (to też wynik polaryzacji) pozwala utrzymać się przy władzy takim jednostkom, jak Viktor Orbán, który dzisiaj jest jednym z hamulcowych międzynarodowej pomocy dla Ukrainy. Podobnie wiele z problemów o charakterze globalnym pozostaje bez rozwiązania ze względu m.in. na impas, którego jedną z przyczyn jest polaryzacja.

Innymi słowy, zjawisko to na pewno ma poważne i negatywne skutki. Więc jeśli faktycznie jest tak, że ma ono obecnie rekordową intensywność, to – biorąc pod uwagę fakt, że żyjemy w świecie niepomiernie bardziej złożonym niż jeszcze nasze matki i nasi ojcowie; w świecie, w którym ściera się rekordowo dużo interesów i który jak nigdy dotąd narażony jest na działanie nieszczęśliwych zbiegów okoliczności – skutki te są wyjątkowo łagodne. Wydaje się, że 8 mld skłóconych w tak wielkim stopniu mieszkańców globu, z których każdy wierzy w co innego i wspiera inne rozwiązania polityczne, to recepta na samozagładę w kilka miesięcy. A jednak życie się toczy i nawet – zaryzykuję tezę – świat mimo wszystkich swoich problemów idzie naprzód. Wcale nie ku przepaści.

Gary W. Gallagher, profesor historii z Uniwersytetu Wirginii, w artykule zamieszczonym na theconversation.com pisze w kontekście USA – państwa, w którym polaryzacja jest większa niż w jakimkolwiek kraju Europy – że „obecne podziały bledną w porównaniu z tymi z połowy XIX w.”. „Dzisiaj, gdy jakiś wpływowy aktor chce wyrazić niezadowolenie, robi to na jakiejś gali wręczenia nagród. W kwietniu 1865 r. członek jednej z najbardziej wpływowych rodzin aktorskich wyraził swoje niezadowolenie, strzelając Abrahamowi Lincolnowi w tył głowy. Dzisiaj Amerykanie regularnie obserwują retoryczne poszturchiwanie się kongresmenów w sali obrad. W maju 1856 r. senatorowie Preston Brooks i Charles Sumner wdali się w krwawą bójkę na parkiecie senatu, bo Sumner skrytykował Brooksa za wzięcie sobie «nierządnicy i niewolnicy» za «kochankę»” – przypomina badacz. Ostatnie wybory prezydenckie w USA sprowokowały dyskusję na temat tego, w jaki sposób Teksas czy Kalifornia mogą się odłączyć od reszty kraju. „Tymczasem po wyborze republikańskiego prezydenta w 1860 r. siedem stanów posiadających niewolników po prostu się odłączyło” – pisze Gallagher.

Wróćmy na nasze podwórko. Podziały w społeczeństwie w ciągu ostatnich 300 lat niejednokrotnie owocowały narodowymi tragediami. W XVIII w. skłócona szlachta doprowadziła do rozkładu państwa, które stało się łatwym łupem dla zaborców. W XIX w. krwawym owocem konfliktu społecznego była rabacja galicyjska, antyszlacheckie powstanie sprowadzające się do pogromów urządzanych na dworach. W okresie międzywojennym polaryzacja objawiła się zabójstwem prezydenta, zamachem stanu i Berezą Kartuską. I nie zmniejszyła się nawet po wybuchu II wojny światowej. Już we wrześniu polscy politycy na uchodźstwie we Francji zaczęli snuć intrygi. Prezydent Ignacy Mościcki wyznaczył na następcę gen. Bolesława Wieniawę-Długoszowskiego, na co nie chciał się zgodzić gen. Władysław Sikorski, więc razem ze swoimi zwolennikami rozpętał kampanię pomówień, która przedstawiała Wieniawę jako narkomana, hazardzistę, alkoholika, w dodatku o faszystowskich sympatiach. „Wydarzenia paryskie z trzeciej dekady września 1939 r. można uznać za zamach stanu. Trwały jeszcze walki w kraju, nie wszyscy skapitulowali, a emigracyjni politycy nad Sekwaną już skakali sobie do gardeł” – pisze historyk Sławomir Koper w „Polskim piekiełku”.

Wtedy to była polaryzacja, nie to co dzisiaj… Obecnie często wyolbrzymiamy jej skalę, rozumując ahistorycznie, poza kontekstem, w poczuciu nieuzasadnionej wyjątkowości. Tymczasem relatywnie jest ona dziś mniejszym zagrożeniem niż kiedyś. Jaki czynnik stępił jej ostrze na tyle, że zadawane nim rany nie wydają się dzisiaj na tle historycznym szczególnie głębokie? Przede wszystkim instytucje demokratyczne, mimo że wciąż niedoskonałe, są nieustannie ulepszane. Jednostka w starciu z machiną państwa jeszcze 50 lat temu nie miała właściwie nic do powiedzenia. Urzędnik był panem i władcą. Na przestrzeni ostatnich dekad podmiotowość jednostki rośnie i z petenta staje się klientem instytucji. Ulepszaniu instytucji służy współpraca międzynarodowa, zwłaszcza gospodarcza. Rynek nie lubi kłótni, więc premiuje państwa, które przyjmują przyjazny model zarządzania. Najważniejszy jest jednak dobrobyt – społeczeństwa Zachodu mogą być skrajnie rozemocjonowane, ale te emocje na razie nie są w stanie naruszyć zakotwiczonej głęboko świadomości, że nie warto ryzykować przyjemnego życia dla niepewnego rezultatu poparcia naprawdę szalonych i skrajnych idei.

Cały artykuł dostępny jest TUTAJ.