Niektórzy mieli go za blagiera, ale większość jego przedsięwzięć przynosi praktyczne efekty. Choćby przywrócenie łączności armii ukraińskiej.
Wojsko pozbawione kanałów komunikacji jest skazane na klęskę. Historycznie rzecz biorąc, bitwy wygrywały te armie, które do perfekcji opanowały koordynację swoich oddziałów, a więc wypracowały najlepsze metody porozumiewania się. To, co Elon Musk zrobił dla Ukrainy, może nawet przewyższać wartość udzielanej jej przez sojuszników pomocy w sprzęcie. W dużej mierze to dzięki Starlinkowi, opracowanemu przez jego firmę SpaceX systemowi komunikacji satelitarnej, ukraińska armia może się komunikować ze światem oraz skutecznie operować śmiercionośnymi dronami.
Na uwagę zasługuje też tempo, w jakim miliarder podłączył Ukrainę do Starlinka (przed wojną ta usługa tam nie działała). 26 lutego wicepremier Ukrainy Mychajło Fedorow napisał na Twitterze do Muska: „…podczas gdy Ty próbujesz skolonizować Marsa – Rosja próbuje okupować Ukrainę! Podczas gdy wasze rakiety z powodzeniem lądują w kosmosie – rosyjskie rakiety atakują ukraińskich cywilów! Prosimy Cię o dostarczenie Ukrainie stacji Starlink”. Musk wiadomość odczytał, zalajkował i zrealizował prośbę polityka w kilka dni. Według „The Washington Post” za część z 5 tys. przekazanych stacji zapłaciła Amerykańska Agencja Rozwoju Międzynarodowego. Jedną sfinansował Orlen.
Nie stałoby się to, gdyby Musk nie był, jak nieraz twierdziło wielu sceptyków, oderwanym od rzeczywistości marzycielem. Po prostu, gdyby nie chciał skolonizować Marsa, firma SpaceX by nie powstała.
Gdy nazywam Elona Muska Marsjaninem, chodzi mi o to, że dystans dzielący go od przeciętności w połączeniu z jego olbrzymim i rosnącym w nomen omen kosmicznym tempie majątkiem (od 2013 r. pomnożył go 81-krotnie) oraz z imponującą wszechstronnością składa się na postać nie z tej ziemi. Formatu zapewniającego mu miejsce w historii obok największych wynalazców i liderów, którzy pchnęli naprzód naszą cywilizację. Musk już teraz osiągnął więcej niż jego koledzy z listy najbogatszych „Forbesa”, a ma dopiero 51 lat i jest na fali wznoszącej.
To ten sam Musk, który popalał marihuanę na wizji w podcaście Joego Rogana? Sztandarowe projekty Muska to już nie dziwactwa chłopaka, któremu się po prostu poszczęściło, gdy sprzedał za 300 mln dol. swoją pierwszą poważną firmę software’ową Zip2. Potem był PayPal – kolejny wielki sukces. Ten system płatności online w zamiarze swoich projektantów Petera Thiela i Maksa Levchina miał pierwotnie funkcjonować wyłącznie na przeznaczonych do tego urządzeniach. To Musk po wejściu w ten interes uświadomił kolegom, że aby zawojować świat, system musi być dostępny dla każdego, kto ma adres e-mail. Działo się to 22 lata temu, w przededniu krachu dotcomowego, który obnażył biedę większości ówczesnych pomysłów na internetowe biznesy. Dzisiaj PayPal jest wyceniany na 129 mld dol., a jego usługi ułatwiają życie 377 mln ludzi.
Jeśli ktoś nadal twierdzi, że Musk nie jest wizjonerem, to zmieni zdanie, przyglądając się losom jego pozostałych przedsięwzięć. Weźmy wspomnianą SpaceX. Idea: dolecieć na Marsa i wybudować tam kolonię, która rozwinie się w pozaziemską cywilizację. W siedzibie firmy wiszą obok siebie dwa plakaty. Na jednym widnieje Mars dzisiaj – samotna, ogromna, pusta przestrzeń. Na drugim – Mars pełen zieleni i przyjazny życiu. Musk tak tłumaczył Ashlee Vance’owi, swojemu biografowi, potrzebę kolonizacji kosmosu: „Chciałbym umrzeć, myśląc, że ludzkość ma przed sobą świetlaną przyszłość. To byłoby naprawdę wspaniałe, jeśli uda nam się rozwiązać problem zrównoważonej energii i będziemy na dobrej drodze, by stać się gatunkiem »multiplanetarnym« z samowystarczalną cywilizacją na innej planecie, aby poradzić sobie z najgorszym scenariuszem i wygaśnięciem ludzkiej świadomości”.
Muska i jego chęci zmieniania świata warto zestawić z innym wykazującym je miliarderem: wspomniany Billem Gatesem. Różnią ich metody, skuteczność oraz reputacja.
Twórca Microsoftu od dekad znany jest ze swojej filantropijnej działalności, którą prowadzi pod szyldem Fundacji Billa i Melindy Gatesów. Przeznacza pieniądze na walkę z biedą, chorobami i niedorozwojem cywilizacyjnym w najbiedniejszych częściach globu, zwłaszcza w Afryce. W pandemii zasłynął finansowaniem badań nad szczepionkami. Gates, który często zachowuje się tak, jak gdyby chciał zbawić świat, nieraz sugerował, że Elon Musk powinien skupić się na tym samym, zamiast marzycielsko spoglądać w gwiazdy. – Mnie interesuje znalezienie sposobu na pozbycie się takich zagrożeń jak malaria czy wirus HIV, czym pewnie zanudzam moich rozmówców podczas bankietów. Kosmos? Mamy sporo do zrobienia tu, na Ziemi – powiedział Gates zapytany o kosmiczne podboje Muska, Bransona i Bezosa. Ale dobrymi intencjami piekło jest wybrukowane. Jak twierdzi prof. William Easterly z New York University, Gates wierzy, że wystarczy zidentyfikować potrzebę, naukowo dobrać środki zaradcze i – voilà! – po problemie! Miliarder dawał wyraz wierze w takie modus operandi na łamach „The Wall Street Journal” w 2013 r.: „Możesz osiągnąć niesamowity rezultat, jeśli wyznaczysz jasny cel i znajdziesz środek napędzający postęp w jego kierunku. Mając określony cel, decydujesz, który kluczowy wskaźnik musisz zmienić, aby go osiągnąć, i opracowujesz plan zmian”. Problem w tym, że Gates et consortes nie biorą pod uwagę lokalnych uwarunkowań społeczności, którym chcą pomagać, i nadmiernie koncentrują się na niezbyt wiarygodnych wskaźnikach. Jako pozytywny przykład działania nakierowanego na cel Gates podawał często redukcję śmiertelności dzieci poniżej piątego roku życia w Etiopii. W latach 2005–2010 spadła ona o 23 proc. w wyniku popieranych przez Gatesa technokratycznych działań oświeconego rządu. Tyle że – jak zauważa Easterly w „Tyranii ekspertów” – „błąd pomiaru śmiertelności dzieci jest tak duży, że nie uwidacznia odpowiednio zmian w tak krótkim okresie jak pięć lat. (…) Światowa Organizacja Zdrowia, która podała wskaźnik śmiertelności dzieci na poziomie 198 na każde 1 tys. urodzeń w 1990 r., wskazała margines błędu umieszczający rzeczywisty wskaźnik gdzieś pomiędzy 179 a 209”
(…)