Bidflacja. Jak Ameryka rośnie w siłę, a ludziom żyje się dostatniej

Doceniasz tę treść?

Takich obrazków Ameryka nie pamięta. Półki sklepowe są puste jak te w PRL-u i straszą jak rzeźnickie haki. Nie ma nawet octu, by go na nich stawiać. Nie dlatego, że Amerykanie szykują się na panamerykański lockdown i wszystko, co się dało, wykupili, ale dlatego, że niczego nie dowieziono. Całe szczęście, że obywatele mieli zapasy, które poczynili na początku pandemicznej histerii. Pewna dziennikarka oznajmiła, że dopiero teraz skończył jej się papier toaletowy kupiony jeszcze w marcu 2020 r. W sklepach brakuje wszystkiego, nawet paździerza od Ikei. Abrahamsson Ring szef Inter Ikea w rozmowie z „Financial Times” przewiduje, że problemy potrwają do sierpnia 2022. Wszystko przez brak surowców i materiałów, bo pandemia pozrywała łańcuchy dostaw.

Przy okazji Ameryka przekonuje się, jak bardzo uzależniona jest od Chin. Sama niewiele produkuje, więc jak z Kraju Środka nie dowiozą, to w sklepie nie ma. A nie dowożą, bo zatkały się porty na zachodnim wybrzeżu USA, bo samochody nie jeżdżą, bo paliwo podrożało itd. Statki stoją na redzie i czekają na wyładowanie, a tego nie ma komu zrobić. Brakuje kierowców, pracowników magazynów, tych wszystkich, którzy pracują przy spedycji. W Europie z mściwą satysfakcją opowiadano o przerwach w dostawie paliw w Wielkiej Brytanii, o brakach innych towarów, bo nie ma ich komu rozwozić. Wszytko przez Brexit. Tymczasem podobnie jest w USA, Niemczech, Holandii. O ile wiadomo, to te kraje nie wyszły jednak z Unii Europejskiej.

Ciekawą teorię na temat pustych sklepów wysnuł sekretarz transportu, były kandydat na kandydata na prezydenta Pete Butitgieg. Nie powstydziłaby się jej nawet PRL-owska propaganda. Otóż puste półki w sklepach, brak towarów, to oznaka prawdziwego boomu gospodarczego. Amerykanie są tak bogaci i chcą tak dużo kupować, że aż świat produkować i dostarczać nie nadąża. Dlatego na redach portów w Los Angeles i Long Beach stoją setki statków z milionami ton towarów. Amerykańska publiczność wyśmiała Buttigiega i zażądała, by skoro już jest sekretarzem transportu, to zrobił coś, by odetkać porty, magazyny, by chińskie towary znów docierały dalej niż doki Long Beach. Buttigieg ma jednak inne ważniejsze sprawy. Właśnie ze swoim mężem, czy żonem kupił sobie parkę bliźniaków, więc poszedł na dwumiesięczny urlop tacierzyński, czy jakiś taki.

Amerykanie są tak bogaci i chcą tak dużo kupować, że aż najbogatszy człowiek świata, założyciel Amazona Jeff Bezos się wściekł i postanowił ich złajać. Zrobił to za pomocą swej gazety „Washington Post”. Micheline Maynard napisała Amerykanom, że są najgorszymi klientami na świecie i zachowują się jak rozkapryszone dzieci, które chcą mieć wszystko teraz, zaraz. Tymczasem powinni obniżyć swe oczekiwania, odejść od komputerów, wyjść z internetowych sklepów i przestać tyle zamawiać. Maynard pisze dramatycznie, że serwery nie wytrzymują obciążenia. No to chlebodawca Bezos ze swoim Amazonem nie nadąża i stresuje się. A może jeszcze się pojawią rezygnacje, reklamacje, więc straty będą. Biznes się psuje. Bezosowi wtóruje jedna z najbogatszych pań świata, Lauren Powell Jobs, wdowa po twórcy Apple Steve Jobsie. Ona też ma swoją gazetę, więc w „The Atlantic” napisano, że Amerykanie wychowani zostali na koszmarnych klientów. Tak więc rozkapryszeni, wychowani na koszmarnych klientów Amerykanie jak napisał za Bezosa „Washington Times”„skowyczą za towarami”, a powinni się zacząć przyzwyczajać, że nadchodzą czasy Wielkich Wyrzeczeń. Nie będzie już tak, że plebs będzie sobie jeździł, gdzie chce i kiedy chce i co chce, kiedy chce, kupował.

Tak więc półki w sklepach są puste, bo obywatele zaznali wielkiego zafundowanego przez Demokratów bogactwa i zostali wychowani na koszmarnych klientów. Są jednak inne teorie, dlaczego nie ma towarów. Brakuje pracowników, bo w czasach pandemii rozwinął się cały system pomocy socjalnej, który sprawił, że niektórych prac nie opłaca się podejmować.  A to te najprostsze, słabiej płatne – w magazynach, dla kurierów, dostawców etc. Do braku pracowników przyczyniły się też pandemiczne obostrzenia. Administracja Bidena chce zmusić wszystkich do szczepienia się. Wydała rozkaz dla wszystkich pracowników federalnych i wszystkich firm zatrudniających powyżej 100 osób. Trwa więc masowe zwalnianie się. Tu jacyś piloci porzucają pracę, tam jacyś kierowcy, gdzie indziej kurierzy, pracownicy sieciówek, robotnicy strajkują etc. i ziarnko do ziarnka w największym porcie Stanów Zjednoczonych – os Angeles, robią się miliony ton niewyładowanych towarów. A jak dobra tak w kontenerach tkwią, to sobie drożeją i dlatego Amerykę dotknęła niespotykana od kilkunastu lat inflacja. Biden doczekał się, że od jego nazwiska nazwano nowe pojęcie ekonomiczne. W gospodarce istnieje zjawisko biflacji, gdy jedne towary i usługi drożeją, a drugie tanieją. Teraz biflacja, czasami bidflacja, to inflacja, którą swymi rządami wywołał Biden. Na razie jej poziom nie jest zbyt wysoki – podobny do tego w Polsce, ale przerażenie wywołuje struktura wzrostu cen. I tak fracht kontenera z Chin, Dalekiego Wschodu na zachodnie wybrzeże USA podrożał średnio z 3800 dolarów do 17000 tysięcy. Jak statki oczekują po dwa tygodnie na rozładunek, to ktoś za to musi zapłacić, oczywiście na końcu rozkapryszony amerykański konsument. Co więcej, jak te statki w porcie czekają, to nie płyną do Chin po następne towary i dlatego zagrożone są przyszłoroczne zbiory. Brakuje sprzętu rolnego i ten podrożał w ciągu roku o kilkanaście procent – ciągniki o 19 procent. Na przeprowadzanych przez Richie Bros. Auction internetowych licytacjach sprzętu rolnego, materiałów, środków do upraw dochodzi do prawdziwych wojen cenowych. Farmerzy potrzebują dostaw w ściśle określonym czasie. Jak się nie posieje, opryska, potraktuje nawozem etc. w określonym momencie, to nie ma potem czego zbierać, więc w 2022 roku spodziewany jest wielki wzrost cen żywności. Pandemia sparaliżowała też naturalny ruch, migracje, więc brakuje pracowników sezonowych. Mniejsza o kanadyjskie ośrodki narciarskie, które boją się katastrofy, bo na sezon brakuje im 60 procent załogi. Chodzi o farmy od kanadyjskiej Alberty po Georgię w Stanach Zjednoczonych.

„Gdzie są pracownicy? Dlaczego tak wielu Amerykanów może nie pracować. Jak długo to potrwa” – pyta dramatycznie niemal oficjalny organ prasowy Demokratów „New York Times”.  I sam znajduje genialną w swej przenikliwości odpowiedź: Amerykanie nie pracują, bo są bogaci. Nie chce im się. A więc zepsuci kapryśni bogacze nie tylko za dużo kupują, ale nie chce im się do roboty iść. Laureat Nagrody Nobla Paul Krugman pisze o „buncie amerykańskiego robotnika”. By rozwiązać ten problem, Biden i Demokraci chcą, by Amerykanie stali się jeszcze bogatsi i zamierzają uruchomić monstrualny program socjalny będący częścią projektu BBB – Build Back Better. Na ten amerykański nowy ład Biały Dom chce wydać 3,5 biliona dolarów. (Kwoty się wciąż zmieniają w zależności od tego, jaka jest faza negocjacji w Kongresie). Ogromne pieniądze mają trafić do tych, którzy biorą zasiłki. Demokraci i Biden nazywają to wielką obniżką podatków dla najuboższych. To nowy, genialny koncept. Podatki zostaną obniżone tym, którzy ich nie płacą, bo żyją z zapomogi. Tak więc obniżka podatków polega na podwyżce zasiłków. Żeby więc wszyscy stali się jeszcze bogatsi, trzeba drukować więcej kochanych pieniążków.

Twórca i szef Twittera Jack Dorsey przewiduje, że Stany Zjednoczone czeka hiperinflacja – ceny będą więc rosły w tempie wyższym niż 50 procent miesięcznie. A co w Ameryce, to i na świecie, więc satysfakcji tego, że Demokraci sobie nie radzą, nie będzie. Ale wreszcie się doczekamy, że i u nas będzie jak w Ameryce. Albo odwrotnie – w Ameryce będzie jak u nas.

Inne wpisy tego autora