W 2022 roku umarły najgłupsze idee ekonomiczne. Jednak mogą wrócić jak zombie

Doceniasz tę treść?

Rynkowy liberalizm ma całe legiony zaciekłych przeciwników, którzy wychodzą z założenia, że aby go zabić, trzeba wbić osikowy kołek także w ekonomiczne tradycje. Ostatnie 14 lat obfitowało w przykre wydarzenia, które wykorzystywali do tego celu, opisując je tak, by winnym za każdym razem był wolnorynkowy kapitalizm.

I faktycznie w ciągu ostatnich kilkunastu lat miał miejsce proces wymazywania z debaty publicznej tradycyjnych – i fundujących gospodarkę wolnorynkową – myśli ekonomicznych. Zastępowały je idee rzekomo nowatorskie i przełomowe. W siłę rósł przeciwny wzrostowi PKB ruch degrowth, coraz śmielej podnosili głowy zwolennicy MMT (nowoczesnej teorii monetarnej), triumfy święcił „oświecony” protekcjonizm… Tak było do 2022 r., gdy okazało się, że koncepcje te nie były ani nowatorskie, ani przełomowe – że były to po prostu wyjątkowo dobrze przypudrowane stare błędy o tych samych co zawsze konsekwencjach. To one okazały się prawdziwą ekonomią zombie. Czy jednak teraz tradycyjna ekonomia wróci do łask?

Nauka na ramionach olbrzymów

Przymiotnik „tradycyjny” jest mylący w odniesieniu do nauki. Co do zasady winna być ona przeciwieństwem tradycji, czyli pielęgnowania starych przyzwyczajeń i poglądów. Powinna dążyć do poznania prawdy, odrzucając bez sentymentu kolejne sfalsyfikowane teorie.

W tym artykule jednak tradycyjne podejście do ekonomii oznacza co innego: to uznanie kluczowego znaczenia ciągłości dla tej nauki, a wręcz dla nauki jako takiej. Gdy fizyk Isaac Newton w liście do innego uczonego pisał: „jeśli widzę dalej, to tylko dlatego, że stoję na ramionach olbrzymów”, nie chodziło mu tylko o symboliczny hołd dla osiągnięć poprzedników. Wiedział, że gdyby nie oni, nie zdołałby odkryć prawa powszechnego ciążenia. Nie wystarczyłoby samo spadające mu na głowę jabłko. Dlaczego?

Każdy uczony buduje gmach nauki. Proces naukowy – wybaczcie ton niczym z wykładu akademickiego – polega na stawianiu hipotez i próbie ich udowadniania. Zadajesz pytanie, często głupie i śmieszne, a potem gromadzisz dane, by móc na nie odpowiedzieć. Często pudłujesz – historia pokazuje, że duża część tez stawianych przez uczonych okazuje się w końcu fałszywa bądź niekompletna (prof. John Ioannidis z Uniwersytetu Stanforda wyliczył, że ponad 50 proc. badań z zakresu medycyny zawiera fałszywe wnioski). Ale nawet jeśli pudłujesz, to pomagasz innym złapać właściwy trop i przyczyniasz się do rozwijania wiarygodnej metody. W miarę bowiem testowania kolejnych hipotez badacze wypracowują coraz lepszy system sprawdzania, co z kolei prowadzi do formułowania coraz bardziej wiarygodnych teorii.

Wróćmy do ekonomii. To Adam Smith w XVIII w. wprowadził do niej myślenie empiryczne. Na podstawie dostępnych wówczas rejestrów gospodarczych formułował ogólne tezy, podkreślając jednak, że jeśli pojawią się nowe dane, które będą z nimi sprzeczne, trzeba będzie dokonać rewizji jego prac. W XIX w. w ramach sporu o metodę zostało odrzucone stanowisko szkoły historycznej, które Smithowski empiryzm doprowadzało do skrajności, wszystkie relacje ekonomiczne uznając za zależne od kontekstu (czasu i miejsca). Uformował się wówczas główny ekonomiczny nurt, który uznawał, że w ekonomii istnieją prawa rozumiane nie jako żelazne zasady fizyki, a jako ogólne tendencje. Ekonomiści zdawali sobie też coraz lepiej sprawę, że ze względu na skomplikowaną, dynamiczną i nieprzewidywalną naturę ludzi ekonomia ma ograniczone zdolności przewidywania.

W XX w. te ograniczone zdolności były jednak doskonalone za pomocą zwiększonego użycia komputerów i narzędzi matematycznych oraz większej dostępności dobrych jakościowo danych. Wciąż co prawda nie wiemy, co wydarzy się w gospodarce za rok, ale wiemy, co wydarzyłoby się, gdyby w danych warunkach zaszły dane zjawiska. Na przykład gdybyśmy dzisiaj wydrukowali bilion złotych i go rozdali, to w ciągu kilku dni mielibyśmy kilkukrotnie wyższą inflację.

Wiemy to, bo obok metodologii mamy także katalog owych ogólnych prawd ekonomicznych. Mowa o prawie podaży i popytu, znaczeniu cen dla procesu produkcji i konsumpcji oraz transmisji wiedzy w gospodarce czy zjawisku podziału pracy i mechanizmie przewagi komparatywnej. Prawa te opisano szczegółowo na przestrzeni ostatnich 250 lat. Nikt nie zdołał ich podważyć, a praktyczne próby zaprzeczania im (najzacieklej podejmowane przez komunistów) kończyły się tym, czym kończy się próba zanegowania grawitacji poprzez skok z 10. piętra bez zabezpieczenia.

(…)

Termodynamika ekonomii

Gdy sie obserwuje nagłą popularność, a teraz prawdopodobny upadek ekonomicznego znachorstwa, nasuwa się pytanie, dlaczego to akurat w ekonomii pojawia się tyle szalonych idei, a np. w fizyce już nie? Każda nauka zaczyna się od stawiania fantazyjnych i przeczących intuicji hipotez. To wręcz warunek postępu. Jednak o ile w naukach przyrodniczych te hipotezy z zasady muszą być poddane metodycznym badaniom, o tyle w naukach społecznych, w tym ekonomii, często poprzestaje się na spekulacjach – mimo że istnieje nieustannie rozbudowywany aparat metodologiczny, który może służyć ich sprawdzaniu.

Jest tak dlatego, że idee ekonomiczne mają zastosowanie polityczne. Mogą jednać wyborców albo ich zniechęcać. Rząd nie prowadzi polityki fizykalnej, a gospodarczą. A w dziedzinach, w których do gry wchodzi polityka, pojawiają się „reformatorzy” szukający nośnych programów oraz intelektualiści gotowi im ich dostarczyć. Sformułowanie egzotycznej idei pozwala im wybić się z tłumu innych doktorów i profesorów. Politycy nie szukają u nich pomysłów dobrze zbadanych i przetestowanych – to zajęłoby zbyt wiele czasu. Potrzebują gotowców, które można opisać w popnaukowej książeczce, używając starannie dobranych pod tym kątem faktów.

Nie znaczy to, że twórcy szalonych idei gospodarczych to cynicy. Przeciwnie – jest wśród nich wielu idealistów o wysokim poczuciu misji, której nie może opóźniać coś takiego jak proces naukowy. Zresztą warto zdawać sobie sprawę, że ideologiczna egzotyka dochodzi do głosu tam, gdzie polityka wykorzystuje na swoje potrzeby naukę – nie tylko w ekonomii, lecz także chociażby w lecznictwie, które chronicznie cierpi na nadmiar teorii spiskowych.

Popularyzację egzotycznych pomysłów ekonomicznych ułatwia fakt, że wiele osób wcale nie uznaje ekonomii za naukę. Główny argument jest taki, że – jak ujął to były główny ekonomista Banku Światowego François Bourguignon w jednym z wywiadów – „nie może ona dostarczyć uniwersalnych i obiektywnych praw wyjaśniających, jak funkcjonuje gospodarka w każdym punkcie w przestrzeni i czasie. Ponadto zachowania ekonomiczne zmieniają się wraz ze zmianami w społeczeństwach; nie są stałe”. Problem w tym, że przyjmując, że ekonomia nie jest nauką, stawia się jej teorie obok baśni, jeśli chodzi o wartość poznawczą. Każdy wówczas może stworzyć własną ekonomiczną bajkę i konkurować – jeśli ma odpowiedni talent narracyjny – z „Bogactwem narodów” Adama Smitha.

Niemal wszyscy jednak liczący się ekonomiści, bez względu na to, czy mają serce bardziej po lewej, czy po prawej stronie, uważają, że ekonomia to jednak nauka. Twierdził tak wolnorynkowiec Ludwig von Mises, twierdzi tak lewicowy Paul Krugman i twierdzi tak Raj Chetty, ekonomista „ideologicznego środka”, uznawany za jednego z najbardziej wpływowych współczesnych badaczy. Filozof Sheldon Richman tłumaczy, że spór o naukowość tej dyscypliny to zaszłość historyczna: wynika z przyjęcia w XIX w. zbyt wąskiej definicji nauki. „Słowo «nauka» zawęziło się i zasadniczo zaczęło oznaczać fizykę. Ponadto «twardym» naukom przyznano prestiż jako szczególnie rygorystycznym, którego odmówiono innym dyscyplinom” – pisze.

Istnieje jednak – nawiasem mówiąc – pewna istotna styczna między fizyką a ekonomią. Ta pierwsza – zgodnie z drugim prawem termodynamiki – mówi nam, że wszechświat od momentu powstania nieuchronnie zwiększa swoje nieuporządkowanie (entropię). Ta druga opisuje gospodarowanie skończonymi zasobami. Większość współczesnej działalności gospodarczej polega na próbach lokalnego odwrócenia entropii, poprzez wprowadzenie porządku (efektywną alokację kapitału) służącego kreacji bogactwa. Dlaczego o tym piszę? Bo być może właśnie ten związek fizyki i ekonomii tłumaczy, dlaczego tradycyjne rozumowanie ekonomiczne, dostrzegające uniwersalne prawa i zależności, koniec końców wygrywa. Ale czy ostatecznie? Nie. Szalone idee wprowadzają przecież nieporządek, a tego – jeśli wierzyć w prawo entropii – chce Wszechświat.

Cały artykuł można przeczytać TUTAJ.

Inne wpisy tego autora

Walka z gotówką – Aleksander Pawlak

Złoto lekarstwem na wszystko, zwłaszcza na niedoskonałości systemu opartego na pustym pieniądzu – ten refren środowiska wolnorynkowe powtarzały jeszcze dekadę temu. Jednak odkąd wynaleziono kryptowaluty,