Mój przyjaciel jest reżyserem i uważnie śledzi to, co pojawia się na ekranie. Z zaskoczeniem odnotował, że w polskich kinach tryumfy święci „Budda. Dzieciak ’98”, dokument o życiu polskiego influencera. Film o takiej niszowej tematyce w weekend otwarcia obejrzało ponad 268 tys. widzów. Kim oni są i skąd się wzięli? I dla mnie, i dla mojego przyjaciela to zagadka.

Zarazem jednak, jeśli przyjrzeć się kulturze – filmowi, muzyce, książkom – to od zawsze stanowi ona zbiór odrębnych światów. Jest wielką banią, w której mieszczą się tysiące małych baniek. Tyle że tych drugich jest dziś więcej niż kiedyś.

Już w 2006 r. redaktor naczelny „Wired” Chris Anderson zauważał, że technologie cyfrowe tworzą „długi ogon” dzieł kultury. Miał na myśli powstawanie niezliczonych nisz, które w erze analogowej nie miałyby szansy zaistnieć. Dziś każda potwora znajdzie swego amatora. „To świetnie!” – chciałoby się zakrzyknąć. Tylko czy aby na pewno?

Aby kultura żyła, składające się na nią nisze muszą wchodzić ze sobą w interakcje, wzbogacać się wzajemnie, łączyć i przenikać, a odbiorcy muszą aktywnie poszukiwać nowych. Paradoksalnie zdaje się, że technologie cyfrowe oparte na algorytmicznych systemach rekomendacji treści skutecznie temu zapobiegają. Wpychają nas do przyjemnej komory echa, gdzie słychać wyłącznie nasz własny głos i skąd coraz trudniej wyściubić nos.

Kultura jest fenomenem społecznym (Robinson Crusoe nie mógł jej tworzyć – ani konsumować – dopóki nie poznał Piętaszka). Im bardziej jest społeczna, tj. im szerszą grupę ludzi obejmuje, tym bardziej jest kulturą. Jest zbiorowym przetworzeniem ludzkich lęków i nadziei, próbą wypowiedzenia tego, co niewysłowione. Poszukiwaniem sensu.

W wymiarze artystycznym jest budulcem wspólnoty tworzącym punkt odniesienia, dzięki któremu możemy o naszych emocjach i rozterkach mówić, używając tych samych metafor czy symboli. Muzyka, książki, filmy, obrazy, zdobiąc codzienność, sprawiają, że nasza cywilizacja staje się w jakimś sensie przytulna, cieplejsza. Budują jej „naszość.” Szekspir, Dostojewski, Bach, Beatlesi, Kieślowski czy Tarantino, ich dzieła należą do wszystkich, kodując nasze człowieczeństwo.

Same bańki

Ten wstęp jest konieczny, by zrozumieć zaniepokojenie rosnącym zaawansowaniem algorytmów dopasowujących dzieła kultury do naszych indywidualnych gustów – podpowiadających nam, jaki serial obejrzeć na Netfliksie, czego posłuchać na Spotify czy jaką książkę kupić na Amazonie.

Przykładowo Spotify korzysta w tym celu z trzech głównych rodzajów narzędzi. Algorytmy społecznego filtrowania (Collaborative Filtering) analizują zachowanie milionów użytkowników, znajdując osoby o podobnych upodobaniach, by następnie sugerować im na tej podstawie kolejne utwory. Jeśli A jest podobny do B, to Spotify podpowie A utwory, w których zasłuchuje się B, i odwrotnie. Algorytm przetwarzania języka naturalnego (Natural Language Processing) analizuje kontekst społeczny utworów („przegląda” recenzje, artykuły i posty na social mediach), by wychwycić i przewidzieć trendy – by podpowiedzieć nam to, czego popularność będzie rosła. Z kolei algorytmy analizy audio rozczłonkowują utwory na tempo, tonację, poziom głośności itd., by podpowiadać nam kolejne o podobnej charakterystyce. Gdy słucham melancholijnych ballad Evergrey, melancholia będzie cechować kolejne podpowiadane utwory.

Algorytmy na bazie naszych mikrozachowań – takich jak pauzowanie piosenek, dawanie im serduszek czy manipulowanie głośnością – wychwytują, które utwory nas zmęczą, a które będziemy zapętlać do znudzenia. Podobnie działają algorytmy serwisów streamujących filmy. Tu ze względu na istnienie warstwy wizualnej i fabularnej jest więcej zmiennych, które można komputerowo badać. Jak zauważa Emanuele Arielli, filozof z Uniwersytetu Weneckiego, w tekście „Taste and the algorithm” („Gusta a algorytm”), „Netflix opracował ponad 1000 kategorii tagów, które klasyfikują treści według gatunku, okresu, obsady, rozwoju fabuły i nastroju. Kategorie te definiują tzw. mikrogatunki (np. «najlepszy aktor z nagrodzonych Oscarem filmów o walce z systemem», albo «europejskie dramaty z lat 70. z wątkiem sentymentalnym»). Firma może uzyskać bardzo szczegółowy obraz osobistych upodobań użytkowników w sposób, który nie byłby dostępny nawet dla samego użytkownika”.

Jeśli uwierzymy, że aplikacja dostarcza nam twórczość perfekcyjnie skrojoną pod nasze jednostkowe potrzeby, to stanie się ona jedynym filtrem docierających do nas dzieł kultury. Faktem jest, że żyjemy w świecie o szczególnej ich obfitości i różnorodności, co przecież także zawdzięczamy technologiom, ale będziemy na nią ślepi.

To, że publicysta i reżyser będą coraz częściej zaskakiwani niewyjaśnioną popularnością niszowych dokumentów, jest tu najmniejszym problemem. Kultura zostanie zredukowana do roli egzystencjalnego tła zwiększającego intensywność odczuć hedonistycznych. Z tego punktu widzenia – nawet jeśli artyści skomponują rekordową liczbę utworów w rekordowej liczbie gatunków – wszystko będzie muzyką do windy. Wszystko będzie sitcomem. Każda książka będzie książką w stylu Paula Coelho. Słowem, w świecie optymalnego dopasowania treści do odbiorcy, kultura przestanie być punktem odniesienia wspólnoty, przestanie łączyć, przestanie być społeczna. Krótkiej fascynacji nowym serialem kryminalnym z Islandii nie będziemy mogli podzielić z nikim znanym nam osobiście, a co najwyżej będziemy mogli się poczuć elementem anonimowego, globalnego tłumu połączonego wyrokiem algorytmu. Kulturowa bania, która jeszcze trwa, w końcu pęknie i małe składające się na nią banieczki całkiem się rozsypią.

Cały artykuł dostępny jest TUTAJ.