Nasi polscy ajatollahowie

Doceniasz tę treść?

Co prawda kampania wyborcza się skończyła, ale jeszcze w jej trakcie przeciekały plany i rozważania rządzących i tych aspirujących do władzy, odnośnie do  tego, co by tu nowego zakazać. Wrócił więc temat alkoholowy. Po lokalnych zakazach na nocną sprzedaż alkoholu w sklepach pojawił się odważniejszy pomysł  — zakaz sprzedaży alkoholu na stacjach benzynowych.

 

Chwila trzeźwości – spójrzmy na dane

Zanim zostaniemy odurzeni populistycznymi hasłami, na początek szybka rozprawa ze stereotypami związanymi z tym tematem. Polacy nie są najbardziej pijącym narodem Europy – jesteśmy co najwyżej przeciętniakami. Przyczyną skrajnego nadużywania alkoholu w Polsce nie jest jego łatwa dostępność. Sprzedaż piwa na stacjach  to 2 proc. całej sprzedaży. Dane pokazują, że alkoholu na stacjach nie sprzedaje się najwięcej w piątki i soboty, czyli dni imprezowe, kiedy – jak głoszą zwolennicy wprowadzenia zakazu – pijani kierowcy jeżdżą w nocy po alkohol, tylko w niedziele.

Pijani kierowcy nie podjeżdżają samochodem na stację benzynową, aby kupić kolejną butelkę i ruszyć w dalszą drogę. Ciekawy jest też rozkład godzinowy sprzedaży dotyczący piwa – najwięcej kupuje się go na stacjach w godzinach popołudniowych, wcale nie w nocy. Nie ma żadnych danych oraz opartych na faktach argumentów wymaganych do interwencji legislacyjnej, mającej na celu ograniczyć sprzedaż alkoholu na stacjach benzynowych.

Zakaz sprzedaży alkoholu na stacjach, baptyści i przemytnicy

Pomimo tych twardych danych, kolejne pomysły jak coś ludziom ograniczyć, znajdują swoich stronników, którzy robią to ideologicznie w celu zbicia kapitału politycznego lub pragmatycznie dla kapitału finansowego. Zjawisko znane już od lat. Bruce Yandle w słynnym już artykule z lat osiemdziesiątych XX wieku pt. „Bootleggers and Baptists: The Education of A Regulatory Economist” zauważał, że większość znaczących regulacji wchodzi w życie jako rezultat mniej lub bardziej skoordynowanych działań dwóch różnych grup społecznych, które można zbiorczo określić mianem „przemytników” i „baptystów”.

Te określenia odnoszą się do czasów, kiedy poszczególne stany USA starały się kontrolować spożycie alkoholu przez obywateli. Zakaz sprzedaży alkoholu był zawsze gorliwie popierany przez przedstawicieli lokalnych kościołów protestanckich — głównie tytułowych baptystów — oraz przez przemytników. Ci drudzy doskonale rozumieli, że prohibicja może ograniczyć handel alkoholem, ale nie wyeliminuje na niego popytu. Otwierało to przed nimi perspektywę zmonopolizowania rynku i osiągnięcia ogromnych zysków.

Dzisiejsi „baptyści” to oczywiście wszelkiego rodzaju organizacje poza oraz rządowe uzależnione finansowo od państwowych programów przeciwdziałania alkoholizmowi, niezmiennie kościół oraz… lewicowi aktywiści. I to jest dopiero egzotyczna koalicja! Lewica, mająca na sztandarach swobodę w rozporządzaniu swoim ciałem i umysłem, chce nam zakazywać przyjmowania czegoś, czego sami chcemy dla swojego ciała.

Są także pragmatycy finansowi, współcześni odpowiednicy „przemytników”. Tak samo wyjątkowo cyniczni, bo sami często ten alkohol sprzedają. Tak też bary i restauracje chętnie opowiadają się za ograniczeniem nocnej sprzedaży alkoholu. Do nich dołączą także sieci spożywcze, które ochoczo wykończą konkurencję w postaci stacji benzynowych sprzedających napoje alkoholowe.

Na koniec, jak ktoś chce kupić butelkę to i tak ją zdobędzie, czy to w barze, czy w sklepie sieciowym. W lokalu gastronomicznym zapłaci za nią więcej, podobnie jak w sieci sprzedaży detalicznej. W końcu im jest mniej konkurencji, tym gorzej dla konsumenta.

(…)

Cały felieton dostępny jest TUTAJ.

Nasze stanowisko w tej sprawie przeczytacie TUTAJ.

Inne wpisy tego autora

Prohibicja nie ogranicza spożycia alkoholu

Dzień dobry Wolnościowy. Przedstawiamy kolejną porcję argumentów rozbrajających populistyczne hasła polskich purytanów. – Mieszkańcom stolicy próbuje się wmówić, że chodzą po ulicach, które nocą są