Złote rady dla kandydatów prezydenckich, czyli jak to się robi w Ameryce

Doceniasz tę treść?

Kampania elekcyjna powoli zaczyna się rozkręcać, więc pomyślałem sobie, że udzielę przyszłym i przyszłym niedoszłym kandydatom kilku światłych rad. Na strategii wyborczej, czy na marketingu politycznym nie znam się tak, jak eksperci PO, Sławomir Sierakowski, czy Leszek Jażdżewski, ale chcę, by owe wskazówki były moim skromnym wkładem w utrwalanie demokracji.

 

Sztabowcy zapewne wiedzą już, że należy wysłać kandydatów na bazary i stragany, by tam spotkali się z ludem i zagadali: o, ale drogo, albo: o, ale tanio. Dobrze mieć wtedy przy sobie trochę gotówki, by kupić marchew, albo cebulę (trzeba uważać by zakup był nasz polski, piastowski). Nie trzeba im też przypominać, że wybrańcy powinni też od czasu do czasu pojechać gdzieś środkiem komunikacji ludowej, jak tramwaj, pekaes, czy pociąg. Wybory są w maju, więc panowie kandydaci nie zapomną, by w cieplejsze dni podwijać rękawy, by wyglądać na bardziej dynamicznych, pracowitych i zawsze gotowych do akcji (nie wiem jak z nogawkami od spodni, ale jak się jakieś trendy na Zachodzie pojawią, to dam znać. Może za krótkie spodnie, by kolorowe skarpetki było widać?). Paniom zaś już zapewne przekazano, że ktoś za nie będzie targał ich torebki. Dobrze by miały na sobie jakąś chustę, bo jak nie będzie czym rąk zająć, to zawsze można się nią nieco zalotnie zabawić.

Eksperci pewnie mają już te jakże skuteczne zabiegi opanowane, więc ja dam garść rad opartych na innych – najlepszych wzorcach – prosto z Ameryki, bo tam już od półtora roku kandydaci Demokratów na kandydata na prezydenta toczą boje i przekazują nam swe bezcenne doświadczenia.

Tak więc zacznijmy, a wszystko będzie z życia wzięte.

W czasie wywiadów na żywo należy bardzo uważać, by nie puszczać wiatrów, i by ktoś w pobliżu nie przesuwał kubka po stole. Tak się właśnie przydarzyło kongresmenowi z Kalifornii Ericowi Swalwell w rozmowie ze stacją MSNBC. Okazuje się, że teraz te nowoczesne mikrofony są tak czułe, że zbierają dźwięki nie tylko z otworu gębowego, ale też tego z tyłu. Jak to tam dokładnie było, to niby nie wiadomo, ale większość amerykańskiej ludności uważa, że były już teraz kandydat Swalwell zasadził szoferaka na antenie, a nagranie z tego wydarzenia obejrzało z pierdylion ludzi. Stacja wydała specjalne oświadczenie, w którym napisano, że wcale nie walnął grzmota, tylko ktoś podczas nagrania kubek po blacie przesuwał i stąd ten dźwięk, ale nie wszyscy w te przekonujące tłumaczenia uwierzyli. Fartgate opisały wszystkie gazety, pokazały stacje i Eric nadal mierzy się z oskarżeniami, że emituje gazy cieplarniane i powoduje zmiany klimatyczne.

Tu drobna dygresja i wskazówka dla adeptów takiego zwykłego marketingu. Trzeba uważać jak nazywa się promowane produkty. Otóż swego czasu fabryka samochodów Tarpan postanowiła podbić Zachód i wyprodukowała specjalne, ekstra fajne pojazdy na tamtejszy rynek. Śmiała akcja nie powiodła się jednak, bo owe Tarpany próbowano sprzedać pod marką Fart, co oznacza dokładnie pierd.

Wróćmy jednak do naszych baranów kandydatów. Otóż ubiegając się o najwyższe stanowisko w Polsce powinni też zwrócić uwagę na sprawy związane z owłosieniem i uzębieniem. Niewykluczone, że o to właśnie o to rozbiła się kariera Beto O’Rourke kandydata z Teksasu, który był wielką nadzieją Demokratów. Ba, uchodził za nowe wcielenie Kennedy’ego. Kiedy w 2018 stratował w wyborach na gubernatora Teksasu zebrał i wydał 100 milionów dolarów, co było absolutnym rekordem wszech czasów w kampaniach na to stanowisko. Choć przegrał, to O’Rourke tak się Demokratom spodobał, że właściwie zamieszkał w telewizorze. Zdjęcia, wywiady, okładki pism, no prawdziwy idol jak gwiazda rocka, która zmiecie Trumpa. Nie wiadomo jednak czy sam wpadł na ten pomysł, czy spece od marketingu politycznego mu podpowiedzieli, ale O’Rourke postanowił w mediach społecznościowych przeprowadzić bezpośrednia transmisję z leczenia kanałowego swych zębów. Usiadł więc w fotelu, rozdziawił się, a Amerykanie mu w jamę ustną zajrzeli. Być może społeczeństwo nie dorosło jeszcze do tego, by zrozumieć przesłanie jakie nowy Kennedy niósł – że o zęby trzeba dbać.

Potem wybrał się do fryzjera i z tego epokowego wydarzenia też transmisję zrobił. Znów usiadł na fotelu, golibroda go tam rach ciach nożyczkami, potem maź w polisie wklepał i myślał, że to już koniec, na co Beto: hola hola dobry człowieku, a włosy w uszach to co? Ameryka nie może mieć prezydenta z owłosieniem w małżowinach. Fryzjer więc za maszynkę i bzzzz dawaj golić mu te płaty uszne i zagłębienia, a Beto wtedy wyjaśnił Ameryce jakie to ważne jest i prezydenckie. I znów społeczeństwo okazało się niedojrzałe i Beto kandydatem, wielką nadzieją Demokratów być przestał.

Sprawom owłosienia, tym razem nóg, poświecił też fragment swego wystąpienia inny pretendent, były wiceprezydent u Obamy – Joe Biden. Otóż opowiedział jak to od słońca promieni jego włosy na nogach jaśnieją. Dzieci siadają mu na kolanach i lubią go za nie pociągać i w ogóle pięknie jest jak one – te włosy, mu tak w wodzie falują. Dzieciak Bidena kochają i to z wzajemnością, więc on je ciągle obściskuje. Być może Biden rekompensuje sobie to, że zbyt mało czasu poświęcał własnemu synowi, a ten pobłądził. Pewnego razu nawet do klubu ze striptizem i poznał tam uroczą Lunden. Miłość zakwitła i jej owocem było dziecię – wnuczę wiceprezydenta. Hunter poszedł jednak w zaparte i oświadczył, że bękart nie jest jego, ale zamiast jak przystało na jaśnie pana sypnąć groszem, to dał się zawlec do sądu. A ten kazał zrobić testy DNA i okazało się że dziecię to rzeczywiście wnuczę kandydata na prezydenta. Ojciec stara się o najwyższe stanowisko, a syn mówi, że nie, że wszystko nieprawda, a w ogóle to jest bankrutem i nie ma jak płacić. No i teraz jeszcze okazało się, że ta niewdzięcznica Lunden domaga się, by Hunter ujawnił ile on tam na Ukrainie w największej spółce naftowej zarobił (historia z Ukrainą, to temat na wielką, oddzielną opowieść).

Tu wskazówka dla naszych kandydatów – przed ogłoszeniem startu, trzeba szczerze pogadać z własnymi latoroślami, czy czego tam nie nabroiły. W razie czego wysłać prawników, kopertę, załatwić sprawę, żeby się smród w czasie kampanii prezydenckiej nie ciągnął. Joe Biden w jednej stacji telewizyjnej opowiada, jak wspaniała Ameryka pod jego rządami będzie, a w drugiej eksżona jego syna o tym jak jej były potrafił w ciągu miesiąca sto tysięcy dolarów na narkotyki, alkohol i prostytutki przepuścić. I to jest niekorzystne. Sprawy z byłymi żonami, czy mężami też trzeba pozałatwiać.

Dobrze też byłoby, by nasz kandydat odróżniał kamerę od telewizora, czy ekranu. Sztabowcy powinni wyjaśnić, że to do czego się mówi to kamera, a to na czym się ogląda, to ekran, a nie na odwrót. Inaczej będzie jak u Bidena, który na wiecu potrafi odwrócić się plecami do kamer i przemawiać do ekranu. Warto też wiedzieć gdzie się występuje i nie mylić np. Kutna z Łęczycą, albo nie daj Boże z Radomiem. Jak taki Biden występuje w Iowa, to tamtejszemu elektoratowi nie powinien mówić, że jest w Ohio, bo to też jest niekorzystne. Źle też wygląda gdy na wiecu, na scenie próbuje się ssać palce własnej żonie, czy mężowi. Biden znów publicznie eksplodował nieokiełznaną czułością.

Kandydaci powinni też mieć dobre hasło, najlepiej takie, żeby było zrozumiałe. Jeśli więc już się kopiuje jak np. Biedroń „Yes we can” – „Tak możemy” Obamy, to warto się wcześniej upewnić, iż wyborcy w ogóle będą wiedzieć o co się rozchodzi. Z tych powodów odpada slogan „ Bez fiu bździu”, czy też „Bez klituś-bajduś”. Najprawdopodobniej tak należy przetłumaczyć hasło „No malarkey” jakim Biden chce porwać Amerykanów. Napisałem, że najprawdopodobniej, bo sami Amerykanie nie wiedzą jak sobie na amerykański słowo „malarkey” przetłumaczyć. Podobno wyszło z użycia jeszcze przed I Wojną Światową, więc zna je mniej więcej co setny wyborca. Zdecydowanie więc odradzam kopiowanie hasła Bidena „No malarkey”.

W czasie spotkań z wyborcami należy uważać na dokarmianie ich. Jeśli już, to raczej pierogami, albo tą marchwią, co to ją wcześniej na straganie kupiło się. Można oczywiście zaryzykować proponując jak premier Kopacz loda. Zdecydowanie jednak odpada bita śmietana w sprayu. Kandydat Andrew Yang dokarmiał nią właśnie własnych wyborców. Oni przed nim klękali, otwierali jamę ustną, wywalali język, a on im szprycę śmietany wypuszczał. Jak się okazało wielu wyborców źle to odebrało. Tak więc dokarmianie ewentualnie tak, ale nie bitą śmietaną w sprayu.

Andrew Yan popełnił też kolejny wielki błąd. Na jednym z wieców pojawił się z transparentami „matematyka” i zapowiedział, że wprowadzi wielki program nauczania i popularyzowania jej. W wielkim wyścigu technologii państwa, które chcą konkurować, muszą kształcić świetnych matematyków. Pomysł został oprotestowany i całkowicie odrzucony przez znaczną część Demokratów, o których głosy się przecież prawyborach ubiega. Matematyka jest bowiem nauką rasistowską. Otóż posługiwali się nią dawni plantatorzy, by policzyć ilu mają niewolników. Podobnie też handlarze, którzy liczyli ilu niewolników zmieści się na statku. Tak więc matematyki promować nie należy (jak będzie z innymi dyscyplinami powiadomię wraz z rozwojem sytuacji). W Polsce co prawda niewolnictwa nie mieliśmy, ale przecież panowie posługiwali się matematyką licząc swych chłopów pańszczyźnianych, albo też wymierzane im razy, gdy ich batożyli. Możemy więc uznać, iż matematyka utrwala nierówności społeczne.

Skoro już wiemy czego nie można robić, to warto wspomnieć o pomysłach, które mogą się w Polsce przyjąć. Przede wszystkim należy obiecać, że każdy cudzoziemiec, nawet ten, który dostał się do Polski nielegalnie może liczyć na darmową opiekę medyczną. Nie ma co bawić się w jakiś ZUS, czy ubezpieczenia. Za taką hojnością opowiedzieli się wszyscy pretendenci Demokratów. Można też zobowiązać się, że nikogo nie będzie się deportować, a nawet wypuszczać z więzień przestępców nielegalnych imigrantów. To nie ich wina, że zostali kryminalistami, tylko systemu, który jest niesprawiedliwy, utrwala nierówności społeczne, dyskryminację rasową i sprawił, że byli wyzyskiwani.

I to jest inwestycja w przyszłość. Trzeba tylko później wprowadzić dla imigrantów jakąś szybką ścieżkę uzyskiwania obywatelstwa. Wtedy oni w czasie najbliższych wyborach odwdzięczą się i zagłosują na naszego kandydata.

Warto też obiecać, że sypnie się groszem, na początek na służbę zdrowia. Jeśli uwzględnić proporcje w PKB pomiędzy Polską, a Stanami Zjednoczonymi to trzeba powiedzieć, że przeznaczy się na nią jakieś 5 bilionów, albo najlepiej od razu 7 bilionów. Co roku. Senator Elizabeth Warren zapewnia, że da się to zrobić bez podniesienia podatków. I ja jej nawet wierzę. Ona na pewno znalazła jakiś sprytny sposób na to, by znaleźć 50 bilionów dolarów. Wiadomo, że gdyby podnieść podatki do 100%, to i tak braknie, więc musi być jakiś inny genialny plan. Wystarczy więc tylko obserwować, a potem naśladować. Senator Warren to nie byle kto i nie głosi jakichś tam klituś-bajduś. Obok wiceprezydenta Bidena, jak na razie, ma największe szanse uzyskać nominację Demokratów. W poszczególnych sondażach stanowych prowadzi to ona, to on.

Jak już obiecało się te 7 bilionów złotych na służbę zdrowia, to trzeba zapewnić, że kolejne 10 bilionów przeznaczy się na odejście od paliw kopalnych i całkowite przestawienie gospodarki na energie odnawialną. Wszystko po to, by ratować nasz polski klimat, a nawet światowy. Pieniędzy nie zabraknie. Jak ktoś nie wierzy, to niech zapyta szefa mennicy w Zimbabwe, albo Wenezueli. Wydanie 100 bilionów dolarów zadeklarowali właściwie wszyscy kandydaci Demokratów. Jakże mizernie prezentuje się przy tym przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen ze swymi stoma miliardami euro, które proponuje. To już nawet nasz przyszły ewentualnie niedoszły prezydent będzie z naszymi 10 bilionami lepszy.

Warto odnieść się też do obecnie miłościwie panującego prezydenta. Można Andrzeja Dudę wyzwać do pojedynku na pięści za rogiem jak zrobił to Biden mówiąc, że powali pomarańczowego faceta dwoma ciosami. Tu pewnie szczególnie wykazać mógłby się ewentualny Jaśkowiak. Bić się też chce senator z New Jersey Cory Booker. Zaś Kamala Harris, była prokurator generalna Kalifornii, a obecnie senator tego stanu zadeklarowała, że może załatwić Trumpa w windzie. Nie wiem czy jest to dobra propozycja dla Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. To już szczegółowo powinni przeanalizować jej sztabowcy. Przy okazji Kamali Harris warto też przypomnieć o rozsądnym gospodarowaniu funduszami wyborczymi. Senator zebrała ogromne pieniądze, ale przebalowała je (świetnie tańczy i widać, że opanowała ruch sceniczny) i 2 tygodnie temu z powodu ich braku musiała się wycofać.

Biden mimo swych 77 lat proponuje też wyborcom spotkanym na wiecach zawody w robieniu pompek. Na razie chętnych jeszcze nie było, ale kampania w toku, więc na pewno się znajdą. Warto tez przeprowadzać bezpośrednie transmisje z picia piwa. No i trzeba dużo jeść i to też pokazywać. Wspominałem o wizytach na bazarach. Warto więc je urozmaicić i nie tylko kupować, ale tez organizować pokazy jedzenia. Pierogi z budki, bigos, kiełbasa z musztardą, goloneczka – co tam naszego, polskiego swojskiego mają. Taki Cory Booker to metr żeberek potrafi naraz spałaszować, a Warren wiadro kolb kukurydzy.

Dobrze jest też pokazywać rodzinne zdjęcia, tylko trzeba zwrócić uwagę, by nie przekroczyć owej niewidocznej granicy dyskrecji. Pete Buttigieg pochwalił się fotografiami ze swoim mężem, czy kim tam, w sytuacji intymnej… no usta usta i to tez okazało się niekorzystne. Trzeba jednak przyznać, że burmistrz South Bend w Indianie nadal jest jednym z faworytów. A już zwłaszcza nie należy pokazywać jak się na golasa czesze włosy swej podwładnej. To miesiąc temu zakończyło karierę kongresmenki Kate Hill z Kalifornii (jej przygody opisałem na blogu w tekście „American Pedo”). Pani ta kandydatką nie była, ale kto wie jak będzie w przyszłości, bo odgraża się, że jeszcze do polityki wróci. Jeśli chodzi o zdjęcia rodzinne, to najlepsze są te z psami.

Kampania trwa i w ciągu najbliższych miesięcy Amerykanie pokażą nam jak ją się robi, Nie omieszkam więc podrzucić kolejne przykłady zaskakujących, nietuzinkowych działań, z których będą mogli skorzystać nasi kandydaci i eksperci od marketingu politycznego.

Inne wpisy tego autora