Polexit, czyli czym baby nie wystraszysz

Doceniasz tę treść?

Nareszcie, doczekałem się. W końcu w Polsce rozpoczęła się dyskusja na temat kształtu Unii Europejskiej i warunków naszego członkostwa w niej. Debata jest wymuszona, nie przebiega w odpowiednich warunkach, grają racje emocji, a nie rozumu, w części prowadzą ją za nas cudzoziemcy i skażona jest ona bieżącym sporem politycznym, ale to lepsze niż nic. Lepsze niż martwa cisza, która od lat wisi nad tą instytucją i jest jedną z przyczyn jej degeneracji. Zastały się wody w tym pełnym zgnilizny stawie, nienapowietrzany muli się, zdycha i to widać i czuć.

Ale precz z poezją, spójrzmy cynicznie. Zbiorowym wysiłkiem klasy panującej – i tej rządowej i tej opozycyjnej trwa oswajanie narodu z konceptem Polexitu. Dla mnie bomba. Opozycja kracze, kracze i wykracze, że Polska wyjdzie z Unii, czy też zostanie z niej wyprowadzona jak z lokalu pijany, awanturujący się gość. Już się boję, tylko najpierw pojadę do Radomia. Jest tak: jedni nie będą się bali, bo nie uwierzą w te opowieści, a inni dlatego, że chcą opuszczenia tej organizacji. Lud ma bardzo dosadne powiedzenie: baby, hmm – tu pada nazwa męskiej części ciała – nie przestraszysz. Opozycja najwyraźniej ludowego porzekadła nie zna, podobnie jak tego o krakaniu – samospełniającej się przepowiedni. Podsunięto pod dyskusję koncept wcześniej niewyobrażalny, taki, o którym strach było nawet myśleć, a wypowiedzenie go publicznie ściągało anatemę, pioruny, gniew bogów i teściową na miesięczną wizytę. A teraz lud się z nim oswaja. A może rozważmy ten Polexit, a może wyjdźmy, policzmy korzyści versus straty, szanse versus ryzyka – zaczęli sobie dumać obywatele, którym nigdy wcześniej nie przyszło to do głowy. PO podsunęła temat, bo jacyś jej spece od propagandy podpowiedzieli: popatrzcie wy światłe, europejskie władze Platformy Obywatelskiej i słuchajcie nas, światłych spin doktorów i TVN24: – 90 procent Polaków jest za pozostaniem w Unii. Jak wmówimy, że PiS chce wyjścia z niej, to te 90 procent się od wstecznego, reakcyjnego reżimu odwróci i zdobędziemy władzę. Oczywiście od tego tylko PiS-owi przybędzie, a niedługo nie będzie tych 90 procent, tylko połowa polskiego ludu znajdzie się tam gdzie ja, czyli po stronie tych, którzy chcą Polexitu. Dojdzie do sytuacji, w której nareszcie rozważania: być, albo nie być (w Unii) nie będą zależały od bieżącego, domowego sporu. Tak jak w Wielkiej Brytanii, gdzie podziały na zwolenników i przeciwników Brexitu nie biegły wzdłuż szańców i okopów partyjnych. Ponad połowa wyborców Partii Konserwatywnej, ale i Partii Pracy była za wypłynięciem Wielkiej Brytanii z bajora na światowe oceany. My oczywiście jesteśmy w innej sytuacji, ale zapewniam, że i wśród wyborców PO są uniosceptycy, tyletyle że ze względu na teściową nie mogą się ujawnić.

Zmienia się także retoryka w głównych mediach, takich, których nigdy nie nie podejrzewano by o najmniejszą krytykę Unii. Grzegorz Jasiński pisze dla RMF FM tak: „Mdłe stanowisko Unii wobec Nord Stream 2, potwierdzone przez szefową Komisji Europejskiej Ursulę von der Leyen w odpowiedzi na uwagi premiera Mateusza Morawieckiego w Strasburgu pokazuje, po raz nie wiem już który, że Brukselę stać na stanowcze gesty tylko wobec słabszych w swoim gronie, nigdy wobec silniejszych. I interesów tych słabszych, wobec tych silniejszych, nie zamierza bronić. To dlatego teraz próbuje gwałtownie rozszerzać zakres swoich uprawnień, wykorzystując pretekst w postaci debaty o praworządności w Polsce. Nic, co się dzieje w polskim sądownictwie, nie ma dla faktycznych interesów Unii Europejskiej jako wspólnoty suwerennych państw nawet ułamka znaczenia, jakim jest budowa bałtyckiej rury. I obserwując ostatnie zawirowania na rynku energii, doskonale to już widać, słychać i czuć. Rozdymanie do granic absurdu win polskiego rządu przy pełnej bierności wobec brutalnej realizacji egoistycznych interesów naszego zachodniego sąsiada jest dla Brukseli kompromitujące. Mechanizm tworzony teraz wobec nas, będzie w przyszłości gotowym przepisem ignorowania interesów także innych, mniej wpływowych”.

Należy się pewne wyjaśnienie dotyczące tego, co to znaczy być zwolennikiem Polexitu. W moim przypadku, to graniczące z pewnością przekonanie, że Unia się rozkłada, więc trzeba mieć strategię wyjścia z niej, zabezpieczenia sobie dróg ewakuacyjnych, szalup, schronienia, zanim się w tym zatęchłym bagnie potopimy. Najprostsza strategia jest taka: brać pieniądze, łapać kosztowności i w nogi. Na nic się nie zdadzą okrzyki, że to oznacza wpadanie w łapy Moskwy, bo żadne zaklęcia dotyczące Rosji nie mogą powstrzymać rozkładu Unii. Gdyby okrzykami, że Putin jest zły, dało się naprawić eurokrację to sam bym najgłośniej wrzeszczał. Tymczasem demon Putin kompletuje sobie spokojnie swoją własną Komisję Europejską i na jego żołdzie są już m.in.: były kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder, były premier Francji Edouard Philippe, były kanclerz Austrii Wolfgang Schussel, były premier Finlandii Paavo Lipponen, były minister spraw zagranicznych Niemiec Joschka Fischer i Austrii Karin Kneissl (to ta, u której Putin na weselisku hołubce wywijał), były austriacki minister finansów Hans Jorg Schelling, czy towarzysz z SPD, były burmistrz Hamburga Henning Voscherau. Dyscypliny pilnuje były kapitan Enerdowskiej bezpieki STASI Matthias Warnig.

Jeśli czymś przekonywać zwolenników opuszczenia Unii, to nie tym, że Polexit będzie zły, kosztowny, bardzo bolesny, ale tym, że nie jest nieuchronny, bo Bruksela się naprawi i Wspólnota się nie rozleci. Że ta do cna skorumpowana, antydemokratyczna instytucja nie będzie jak Kodak, który do końca świata chciał błonę fotograficzną produkować i cudem przetrwał własne bankructwo. No więc ja nie wierzę, że i nad Unią zdarzy się cud i ona przetrwa, bo nawet na interwencję nadprzyrodzoną trzeba najpierw zapracować. A w mym całkowitym braku wiary utwierdzają mnie m.in. takie widowiska jak dyskusja w Parlamencie Europejskim na temat domniemanej praworządności i tego, czy dać nam jakieś pieniądze, czy nie dać. To był pod każdym względem gorszący, żenujący spektakl. Świetnie pisze o tym w tekście „Unijna zawierucha” sąsiad blogowy Mariusz Staniszewski, który wskazuje, że jedynym celem tych wszystkich zabiegów praworządności, rytuałów potępiania krajów gorszego sortu, jest chęć podporządkowania ich elitom Niemiec, czy Holandii. Ja na własny użytek nazywam to uzurpacyjne aroganckie, cyniczne, zepsute, całkowicie wynarodowione towarzystwo Brukselgami. To plemię, którego tożsamością są władza i pieniądze.

Spektakl w Strasburgu był żenujący na wielu poziomach. Oto jakaś wariatka komunistka z Hiszpanii Cristina de Almagro wrzeszczy na polskiego premiera i rzuca żądania dotyczące stanowienia u nas praw. Niemiec Martin Schirdewan, umysłowy dziedzic Róży Luksemburg (pracował w fundacji imienia naszej rodaczki, której jednak w 1918 roku nie udało się namówić Niemców do wojny domowej na większą skalę i tego, by się wzajemnie wyrżnęli) łaje Morawieckiego i nas, i dyktuje nam jak mamy się urządzać. Obiecuje Polakom pomoc w zmienieniu rządu. Podobnych wystąpień było wiele i ilustrują one kilka rzeczy.

Po pierwsze w Parlamencie Europejskim jest mnóstwo osób o nienormatywnej orientacji intelektualnej. Osoba Spurek nie jest tam postacią egzotyczną, ekscentryczną plasującą się gdzieś na obrzeżach, poza poważną polityką. Nie, szaleństwo to główny nurt. Ale jest coś znacznie gorszego. Wystąpienia, w którym mówiono nam jaki rząd powinien w Polsce władać, jakie prawa mamy u siebie ustanawiać to popisy arogancji i pychy, to całkowite, bezwstydne odejście od jakichkolwiek zasad demokracji. By sparafrazować złotą myśl Rafała Trzaskowskiego na temat nowego, wielkiego lotniska: po co nam opozycja w Polsce skoro mamy w Berlinie i Brukseli. Holenderski parlament uchwalił rezolucję, by nie dawać Polsce pieniędzy. Minister spraw zagranicznych Luksemburga Jean Asselborn mówi, co mamy sobie wpisać do konstytucji. Grozi, że możemy zostać wyrzuceni z Unii (już się boję). Dla Brukselgów jest czymś oczywistym, że to oni powinni wybierać namiestników prowincji nad Wisłą i ustanawiać w niej prawa dla poddanych.

Kolejna sprawa związana z żenującym spektaklem w Strasburgu dotyczy tego, jakie w Unii są priorytety. Oto wspólnota staje w obliczu gigantycznego kryzysu energetycznego i gospodarczego, które sama na siebie ściągnęła. Tymczasem zajmuje się tym jaki departament w jakiejś tam instytucji sądowej jednego z 27 państw, w jakim trybie powołano. Oczywiście oni nie mają bladego pojęcia czy ustanowienie Izby Dyscyplinarnej łamie prawo, czy nie, czy jakiś tam sędzia został słusznie odsunięty od roboty, czy nie. Skąd jakaś dziunia z Malty, czy Włoch miałaby cokolwiek z tego rozumieć, wiedzieć jak powoływani powinni być sędziowie, jakie immunitety im przysługiwać, a obligi wiązać. I to nieprawda, że wskazówkę dał TSUE, bo najpierw były nieustanne awantury, wrzaski o upadku w Polsce praworządności i demokracji, a potem dopiero seria nieszczęsnych, politycznych orzeczeń Trybunału. Oni to sobie wszystko nazywają walką o praworządność, ja zaś uważam za wielką blagę, lipę, szarlataństwo. Oto wypłata milordów euro dla jakiegoś państwa miałaby zależeć od tego, czy jest jakaś izba w jakimś sądzie, a jakiś sędzia orzeka bądź nie. Jak izby nie będzie, ale za to będzie orzekał jakiś sędzia, to automatycznie nastanie praworządność i można miliardy na domniemanie ratowanie kraju wypłacić. Bzdura, bujda oszukaństwo. Wszytko sprowadza się do jednego: Brukselgowie uważają, że nad Wisłą jest nieprawidłowy rząd i póki się nie zmieni na jakiś prawidłowy, póty będą trwały awantury, łajanie, karanie, ćwiczenie w dyscyplinie. Oczywiście chodzi też o to, że taka nieprawidłowa, zbuntowana prowincja jak Polska, daje zły przykład innym poddanym terytoriom jak choćby ostatnio Słowenii. Szantażują więc pieniędzmi. Niestety PiS w swej nadgorliwości i lizusostwie już pochwalił się, jakie to sumy bajońskie dla Rzeczpospolitej pozyskał i nie wie teraz jak z tej sytuacji wybrnąć. Na dodatek przypisał sobie zasługi za wybór tej w tej chwili już śmiesznawej pani – Ursuli von der Leyen, na przewodniczącą Komisji Europejskiej. Ta stała się zakładniczką wariatów z PE, którzy grożą jej odwołaniem, jeśli nie złamie Polsce karku. Sytuacja przypomina tę w USA, kiedy to Demokraci stali się zakładnikami skrajnej lewicy w stylu Alexandrii Ocasio Cortez.

Nic mnie ich pieniądze nie obchodzą. Nie potrzebuje żadnej pożyczki od nich, zwłaszcza że 1/3 tego z łaski kredytu miałbym wydać na to, co doprowadza do katastrofy energetycznej – na ten ich obłąkańczy zielony ład. Zwyczajnie nie kupię od Niemców wiatraków. Nie chce mi się też żyrować bankrutów jak Hiszpania, czy Włochy. Nic mnie nie obchodzi los von der Leyen. Niech ją wariaci wyrzucają, niech rozbijają Komisję. Kupię sobie wagon popcornu, cysternę piwa i będę sobie oglądał, jak montują następną i powołują nową, świeżutką, jeszcze bardziej postępową przewodniczącą. Niech mnie też z tej Unii wywalają. Niech zrobią sobie tak, że wyrzucą piątą co do wielkości swoją gospodarkę. To byłoby nawet zabawne, zobaczyć dzielną Unię w natarciu, jak to w ciągu ledwie kilku lat pozbywa się drugiej co do wielkości gospodarki (Brexit) i piątej, 105 milionów obywateli, 20 procent swego potencjału gospodarczego, 20 procent rynku, 600 tysięcy kilometrów kwadratowych obszaru. Niech mnie straszą twardą granicą na Odrze. Ale się boję.

Nie ma znaczenia, co ja sądzę o rządach PiS. Jeśli o mnie chodzi, to są granice nieprzekraczalne. Zachowuję proporcje (nie jesteśmy pod okupacją, patrioci nie giną w kazamatach etc.) nie chcę też wpadać w patos, ale w jednym z najlepszych polskich seriali opowiadających o okupacji niemieckiej – „Polskie drogi” jest scena, która doskonale ilustruje pewną zasadę i wartości najwyższe. Jeden z bohaterów, grany przez Zbigniewa Zapasiewicza, poddawany jest bardzo brutalnemu przesłuchaniu przez gestapo. Niemiec próbuje namówić go, by wsypał komunistyczną, czy socjalistyczną organizację konspiracyjną. Może chodzi o AL, może o PPR albo Gwardię Ludową. Niemiec próbuje trafić do rozumu, używa racjonalnych argumentów, opowiadając, jakim złem, zagrożeniem są owe lewicowe organizacje. Na to Zapasiewicz odpowiada: może i oni myślą źle, ale myślą po polsku.

Inne wpisy tego autora