Czy minister Niedzielski czyta konstytucję?

Doceniasz tę treść?

Nie zaskoczę chyba nikogo spośród regularnych czytelników mojego tutejszego bloga oraz mojej publicystyki w ogóle, jeśli napiszę, że Adama Niedzielskiego uważam za największego w tej chwili szkodnika – choć mogło się to wydawać niemożliwe, większego niż był Łukasz Szumowski. W ostatnim czasie pan minister zaczyna już całkiem otwarcie flirtować z zapowiedziami, które – gdyby zostały spełnione – mogłyby go zaprowadzić przed Trybunał Stanu albo wprost przed prokuratora. Oczywiście nie w obecnej sytuacji politycznej. 

 

Oto w rozmowie we „Wprost” pan minister był łaskaw powiedzieć, że w wielu krajach „toczy się dyskusja” na temat ograniczenia dostępu do różnych usług publicznych dla niezaszczepionych, po czym oznajmił: „I my to też rozważamy. Na przykład tylko zaszczepieni będą mieć uproszczony dostęp do pewnych świadczeń medycznych. Nie dotyczy to oczywiście nagłych i krytycznych sytuacji”. 

Gdy pana ministra pytano o uzasadnienie zakazu przemieszczania się, ustanowionego rozporządzeniem wydanym na podstawie ustawy, która to ustawa tej podstawy nie daje, chętnie powoływał się na konstytucję. Trzeba by może zatem panu ministrowi Niedzielskiemu przypomnieć ten artykuł ustawy zasadniczej, który akurat powinien znać na pamięć, ale najwyraźniej o nim zapomniał – artykuł 68.:

 

  1. Każdy ma prawo do ochrony zdrowia.
  2. Obywatelom, niezależnie od ich sytuacji materialnej, władze publiczne zapewniają równy dostęp do świadczeń opieki zdrowotnej finansowanej ze środków publicznych. Warunki i zakres udzielania świadczeń określa ustawa.

 

Jest tam jeszcze punkt 5., który mówi: „Władze publiczne popierają rozwój kultury fizycznej, zwłaszcza wśród dzieci i młodzieży”, a który dobrze byłoby panu ministrowi przypomnieć w związku z absurdalnym uziemieniem młodych ludzi w domach w czasie ferii trwającą w dzień godziną milicyjną. Ale nie bądźmy drobiazgowi. 

Konstytucja bardzo wyraźnie opisuje, jak jest w Polsce zorganizowany system ochrony zdrowia: dostęp do świadczeń ma być równy. Równy – to znaczy, że nie mogą go różnicować żadne kryteria. Nie tylko to, co wymienia konstytucja, czyli sytuacja materialna. Na blogu wskazywałem już kilkakrotnie, dlaczego całkowicie nieuprawnione są w warunkach polskiego systemu żądania, aby ktokolwiek miał być finansowo karany za swój styl życia, który może go narażać na częstszą konieczność korzystania z publicznej służby zdrowia. Tak próbowano uzasadniać między innymi podatek cukrowy. Inna sprawa, że tylko najnaiwniejsi mogliby uwierzyć, że chodzi w nim o coś więcej niż o wyciśnięcie kasy z obywateli. 

Otóż polski system ochrony zdrowia – przypomnę, jest to jego absolutnie podstawowe założenie – nie różnicuje składek w zależności od tego, jaki ktoś prowadzi tryb życia, a jedynie od tego, jakie ma zarobki. Gdyby takie różnicowanie wprowadzić, posypałaby się cała jego logika. Bo jeśli na przykład mielibyśmy zacząć żądać dodatkowych opłat od palaczy, to dlaczego nie od pijących alkohol, solących potrawy czy uprawiających sporty ekstremalne? Na koniec prowadziłoby to absurdu, w którym podstawowa stawka przysługiwałaby jedynie prowadzącym niewolniczo „zdrowy” tryb życia według zapewne co chwila zmieniających się ministerialnych wytycznych, a cała reszta musiałaby wnosić jakieś dodatkowe opłaty czy składki. 

Tego problemu nie ma oczywiście w systemach, gdzie państwo zapewnia opiekę zdrowotną jedynie na podstawowym poziomie, a wszystko powyżej wymaga prywatnego ubezpieczenia. Prywatni ubezpieczyciele zaś – co logiczne – różnicują składki w zależności od ryzyka, jakie tworzą dla siebie ubezpieczeni. Na takiej samej zasadzie jak zróżnicowane są choćby składki ubezpieczenia turystycznego. Ten system jest jednak nie do wprowadzenia w Polsce, bo państwo musiałoby w zamian uwolnić obywateli od znacznej części odprowadzanej obowiązkowo składki zdrowotnej, a tego z powodu stanu finansów nie jest w stanie zrobić. Składka nie jest bowiem faktycznie składką, ale zwykłym podatkiem, wydawanym na bieżące potrzeby.  Nie mówiąc już o tym, że nie mieści się w to w socjalistycznej logice obecnej władzy. 

Dokładnie to samo dotyczy pomysłów ministra Niedzielskiego. Szczepionka jest z założenia nieobowiązkowa. To zaś oznacza, że ma z punktu widzenia dostępności i zakresu świadczeń medycznych identyczne znaczenie jak palenie papierosów czy jazda w rajdach samochodowych – czyli żadne. Niezaszczepionym zgodnie z ustawą zasadniczą musi bowiem przysługiwać identyczny dostęp do świadczeń medycznych jak zaszczepionym, podobnie jak identyczny do nich dostęp ma palący na potęgę kierowca rajdowy i ogarnięty obsesją zdrowego trybu życia przesadnie ostrożny prezes banku. Obaj bowiem wnoszą składki na tej samej zasadzie, jeśli zaś prezes banku zarabia więcej od kierowcy rajdowego, to wnosić będzie większą składkę – niezależnie od swoich nawyków i dbałości o zdrowie. 

Ta sama zasada obowiązywać będzie zresztą przy każdym podobnym pomyśle władzy – każdy powinien skończyć w Trybunale Konstytucyjnym (abstrahując od faktu, że dziś mamy jedynie atrapę tego ciała), ponieważ tak samo obywatele chcący się zaszczepić, jak i niezamierzający tego czynić na identycznych zasadach, składają się na funkcjonowanie polskiego państwa. Ograniczanie tym drugim dostępu do jakichkolwiek publicznych usług jest najzwyczajniej niekonstytucyjne. 

Jest też praktyczny aspekt banialuk wygadywanych przez pana ministra. Liczba ponad 800 tys. zaszczepionych tygodniowo wydaje się dzisiaj wzięta z sufitu. Pan minister ogłaszał dopiero co, że „osiągnęliśmy poziom 10 tys. szczepień dziennie”. To oznacza 70 tys. szczepień tygodniowo – jakieś 12 razy mniej niż poziom zapowiadany jakiś czas temu przez MZ. Biorąc pod uwagę, że z czasem akcja przyspieszy, ale też, że – idę o zakład – będzie zarazem spowalniana przez klasyczny dla polskich warunków organizacyjny bardak, bardzo trudno sobie wyobrazić, żeby przed jesienią tego roku zaczęto w ogóle szczepić kogokolwiek na zasadzie wolnego dostępu. Od rozpoczęcia zaś tego etapu do jego zakończenia miną kolejne miesiące. Mogą mnie państwo trzymać za słowo: cała zabawa ma szansę skończyć się najwcześniej za dwa lata. Pomijając już wciąż niewyjaśnioną kwestię, co się stanie, jeśli się okaże, że w tym czasie odporność stracą już osoby szczepione na samym początku akcji. 

Jak zatem miałaby wyglądać kwestia ograniczenia dostępu do świadczeń w sytuacji, gdy nie wszyscy chętni będą mogli się zaszczepić? Mają nie mieć pełnego dostępu do służby zdrowia nie ze swojej winy? Co z osobami, u których wystąpią przeciwwskazania do szczepienia? Jak będą potraktowani ci, którzy odporność nabędą drogą naturalną, a więc przechodząc chorobę? Na te pytania pan minister oczywiście nie odpowiada – również dlatego, że nie zadaje mu ich żaden z dziennikarzy, z którymi raczy rozmawiać. 

Kolejne wypowiedzi pana Niedzielskiego upewniają mnie, że nad działaniami władzy podczas epidemii powinna się w przyszłości pochylić sejmowa komisja śledcza. Ale o tym przeczytają Państwo już w kolejnym wpisie.

Inne wpisy tego autora

Dlaczego Ukraińcy mają chęć walczyć

Trudno analizować to, co dzieje na ukraińskich frontach, lecz jedno wydaje się pewne niezależnie od ostatecznego rezultatu: Władimir Putin się przeliczył. Nie doszacował zarówno zdolności

Justin Trudeau podziwia Chiny

Gdyby mnie ktoś dzisiaj zapytał, czy Kanada jest wciąż demokratycznym krajem, miałbym problem z odpowiedzią. Owszem, także dlatego, że nie jest dziś łatwo zbudować sensowną