Wojna bez końca

Doceniasz tę treść?

Towarzysz Lenin miał rację. Zdarzyło mu się szczerze powiedzieć, ze „sojusz małej Polski z wielka Rosją będzie w istocie dyktatem”. Od kilku lat Ormianie boleśnie przekonują się, jak wygląda sojusz z Rosją. Licząc na wsparcie Moskwy w konflikcie z Azerbejdżanem o Górski Karabach, krok po kroku oddawali różne fragmenty najpierw gospodarki, a potem suwerenności politycznej „wielkiemu bratu” ze wschodu. O ile jednak ekipa Serża Sarkisjana wyspecjalizowała się w krętactwach i oszukiwaniu Rosjan, to po aksamitnej rewolucji roku 2018 jej przywódca Nikol Paszynian coraz głębiej zapadał się w bagnisko, które przygotowali dla niego rosyjscy „sojusznicy”.

Po ubiegłorocznej porażce Armenii w konflikcie z Azerbejdżanem (9 listopada minął rok od podpisania rozejmu będącego w istocie kapitulacją Armenii), wydawało się, że intensywność najstarszej i najbardziej krwawej wojny na Południowym Kaukazie osłabnie. Azerbejdżan zdobył historyczne centrum Górskiego Karabachu, miasto Szuszi, a w tej części spornego regionu, która pozostała w rękach nieuznawanego rządu Karabachu w istocie rządzić zaczęli Rosjanie, którzy rozmieścili tam swoje tzw. „siły pokojowe” – około 2 tysięcy żołnierzy z ciężkim sprzętem.

Co więcej, porozumienie rozejmowe zakładało, że zostaną odblokowane korytarze transportowe. Zarówno te, które łączą Azerbejdżan z jego eksklawą w Nachiczewanie jak te, które pozwalają na tranzyt z Rosji do Armenii. I co najważniejsze – usunięta została formalna przeszkoda powstrzymująca Turcję od odnowienia relacji dyplomatycznych z Armenią. A w konsekwencji granica pomiędzy Armenią a Turcją powinna być otwarta, stwarzając szansę na zmniejszenie uzależnienia Armenii od Rosji.

Nic takiego się nie stało. Przeciwnie. Baku zaczęło eskalować żądania i wykorzystując przewagę militarną zwiększać nacisk na Erywań. Z kolei sama Armenia pogrążyła się w kryzysie politycznym, który tylko częściowo rozwiązały wybory parlamentarne z 20 czerwca 2021 r. Zwycięstwo bloku „Kontrakt Obywatelski” dotychczasowego premiera Nikola Paszyniana było sygnałem tego, że Ormianie chcą pokoju i spokoju. Ale zamiast tego sąsiedzi z Azerbejdżanu wykorzystując słabość Armenii i strach przed nową wojną, zaczęli stosować taktykę przypominającą nieco działania Rosji na granicy Gruzji i Osetii Południowej. Wojska azerskie posuwały się po kilkadziesiąt czy kilkaset metrów w głąb terytorium Armenii wykorzystując fakt, że stare sowieckie mapy wytyczające granicę pomiędzy obu państwami były mocno nieprecyzyjne. A warto pamiętać, że mówimy o terenach wysokogórskich, gdzie opanowanie jednej przełęczy czy jednego wzgórza daje często klucz do kontroli całego terenu.

W efekcie posterunki azerskie, przy braku aktywnego przeciwdziałania ze strony Ormian, stanęły tuż przy lotnisku w stolicy południowej prowincji Armenii – Syuniku, mieście Kapan. Co więcej, Azerowie przejęli kontrolę nad główną drogą prowadzącą z Erywania do południowej granicy łączącej Armenię z jedynym sąsiadem wspierającym ją w konflikcie z Azerbejdżanem, czyli Iranem. Co prawda istnieje obejście tego odcinka drogi, ale prowadzi ono przez bardzo trudny wysokogórski teren, a sama droga jest fatalnej jakości. Tymczasem trasą na południe jechały codziennie setki ciężarówek. A Irańczycy (i ich chińscy sojusznicy) zabiegali o to, by trasa ta, po modernizacji, stała się jedną z odnóg „Nowego Jedwabnego Szlaku” łączącego Iran z czarnomorskimi portami Gruzji. Co więcej, przez obszar konfliktowy przebiega też gazociąg z Iranu i linie elektroenergetyczne łączące Armenię (i Gruzję) z Iranem. Nietrudno zauważyć, że zagrożenie militarne i niepewność co do dalszych losów tych terenów nie skłania inwestorów do wykładania wielomiliardowych sum na rozbudowę i konserwację infrastruktury. Szczególnie że Azerowie na drodze łączącej miasta Goris i Kapan ustawili posterunki sprawdzające przejeżdżające tamtędy pojazdy, od czasu do czasu żądając na przykład wykupienia wizy azerskiej. Z kolei prezydent Azerbejdżanu zażądał wytyczenia eksterytorialnej autostrady wzdłuż południowej granicy Armenii łączącej Azerbejdżan z Nachiczewanem. Przeprowadzenie takiej drogi i linii kolejowej (dokładnie po linii granicznej wyznaczanej przez rzekę Araks) w istocie odcięłoby Armenię od Iranu. Ale też Prezydent Azerbejdżanu w kolejnych przemówieniach zaczął głosić, że prowincja Syunik w istocie jest częścią historycznego Azerbejdżanu i powinna zmienić przynależność państwową.

15 listopada nastąpiła kolejna eskalacja konfliktu. Wojska Azerbejdżanu zaatakowały pozycje ormiańskie w okolicy miasta Sisian. Zginęło kilkunastu żołnierzy ormiańskich (najprawdopodobniej 15), kilkudziesięciu dostało się do niewoli. Azerowie opanowali dwa posterunki kontrolujące drogę łączącą centrum Armenii z południem, a także prowadzące do kontrolowanego przez wojska rosyjskie korytarza transportowego pozwalającego na komunikacje pomiędzy Armenią a pozostałą pod rosyjską kontrolą enklawą Górskiego Karabachu. Nietrudno zauważyć spoglądając na mapę, że uderzenie nastąpiło w miejscu, gdzie granice Azerbejdżanu i jego nachiczewańskiej eksklawy dzieli niespełna 30 kilometrów. Co prawda Azerbejdżan oznajmił, że była to odpowiedź na rzekome prowokacje ze strony ormiańskiej, ale biorąc pod uwagę, że Ormianie unikali jakichkolwiek starć z Azerami, ustępując w razie jakiegokolwiek sporu, to można sądzić, że był to wyłącznie pretekst do akcji militarnej mającej na celu siłowe połączenie dwóch części Azerbejdżanu.

Po kilkunastu godzinach walk nastąpiło zawieszenie broni wymuszone na Azerbejdżanie przez rosyjskiego ministra obrony Siergieja Szojgu. Ale gdy Armenia zwróciła się do „rosyjskiego NATO”, czyli organizacji OUBZ, której jest członkiem i która ma gwarantować integralność terytorialną państw członkowskich, to usłyszała, że konflikt trzeba rozwiązać środkami dyplomatycznymi. A Władimir Putin w rozmowie telefonicznej z premierem Armenii poradzi, żeby Ormianie nie zwracali się formalnie (w formie pisemnej) o pomoc. Jak można się domyślić, odpowiedź byłaby negatywna.

Podobnie jak przed rokiem, gdy Azerbejdżan rozpoczął krwawą wojną o Górski Karabach, wydarzenia na Południowym Kaukazie zbiegły się w czasie z zaostrzeniem kryzysu na Białorusi. Nie ulega wątpliwości, że z punktu widzenia Moskwy kierunek białoruski jest priorytetowy i rozpraszanie sił przez angażowanie się na granicy ormiańsko-azerskiej nie wydaje się im w takiej chwili uzasadnione. Nie jest także tajemnicą, iż Łukaszenkę i Alijewa łączą bardzo bliskie relacje. Może więc być to działanie wspólne maksymalizujące korzyści dla obu partnerów. Co zabawne, aktualnym sekretarzem OUBZ jest przedstawiciel Białorusi i państwo Łukaszenki formalnie jest sojusznikiem Armenii

Ale w istocie konflikt ten jest także na rękę Rosji. Armenia dramatycznie osłabiona musi zabiegać o jakiekolwiek wsparcie rosyjskie. Po ubiegłorocznej wojnie stała się w istocie stuprocentowym satelitą Moskwy. Wobec bierności Zachodu jedyną alternatywą dla Erywania pozostawał Iran. Teraz Armenia jest w istocie odcięta od swojego sojusznika, a równocześnie nie widać szans na odmrożenie relacji z Turcją. Stawianie na Moskwę przez ekipę Paszyniana skończyło się tym, że ormiańscy politycy muszą błagać Rosję o to, by ochroniła resztki Armenii a być może – tak myśli wielu Ormian – fizyczną egzystencję narodu. Na dodatek Zachód tez ma kłopot. Dla Amerykanów odcięcie Iranu od możliwego połączenia z Europą przez porty Morza Czarnego i utrudnienie sprzedaży gazu na obszar Kaukazu Południowego nie jest złym rozwiązaniem. Zaś Rosjanie wykorzystując agresywną postawę Azerów, mają kolejne preteksty do zwiększania obecności wojskowej w regionie, który niemal bezpośrednio sąsiaduje z Bliskim Wschodem a całkiem bezpośrednio z niespokojnymi regionami: Kurdystanem Tureckim i Azerbejdżanem Irańskim. Kolejna wojna na Kaukazie rozprasza także uwagę Europejczyków. Francja tradycyjnie zaprzyjaźniona z Armenią będzie musiała zareagować, mając mniej możliwości, by angażować się w kryzys białoruski. Nie mówiąc już o tym, że ten kryzys z kolei, zdaniem wielu analityków ma być przykrywką dla agresywnych zamiarów Rosji na innych kierunkach strategicznych.

W lutym amerykański profesor (i czynny oficer w Departamencie Studiów Wojskowych i Strategicznych w Akademii Sił Powietrznych USA) Jahara „FRANKY” Matisek przedstawił scenariusz potencjalnej wojny hybrydowej z NATO. Zaczął od stwierdzenia, iż „Rosyjski niedźwiedź nie będzie nosił tego samego stroju następnym razem, gdy zdecyduje się zaatakować innego sąsiada”. I dodał – „Ale tak jak podejście Rosji na Ukrainie przybrało inną formę niż to, co widziano w Gruzji sześć lat wcześniej, rosyjski kostium z pewnością będzie inny. Fikcyjny scenariusz rozmieszczenia przez Rosję Małych Błękitnych Hełmów (tj. fałszywych sił pokojowych ONZ) w kraju bałtyckim (Estonii, Łotwie lub Litwie) ilustruje jedną z takich nowych form, jaką może przybrać rosyjski rewanżyzm”. Istotne w tym tekście jest bardzo trafne spostrzeżenie, że konflikt hybrydowy musi być realizowany wedle nowego i zaskakującego scenariusza. W istocie nie wiemy jakiego, dlatego też warto bardzo uważnie śledzić wszelkie konflikty, w które zaangażowani są Rosjanie, bo może nagle się okazać, iż jest to coś, co w języku kremlowskich strategów nazywa się „maskirowką” i uderzenie nastąpi w całkiem innym miejscu.

Dla naszych analityków, opowiadających bajki o antyrosyjskiej postawie Azerbejdżanu konflikt z Armenią powinien także podziałać niczym dawka soli trzeźwiących. Baku przekonane o swojej mocarstwowości w istocie odgrywa przecież rolę brokera rosyjskich interesów na Kaukazie. Podobnie jak Turcja, która pogrążona (i popychana dyskretnie przez Moskwę) pogrąża się w mirażach „Wielkiego Turanu” zamiast być lojalnym reprezentantem interesów kolektywnego Zachodu.

Uparte ignorowanie przez nasza politykę Południowego Kaukazu skutkuje także brakiem refleksji nad motywami i metodami gry mocarstw, którą widać na tym obszarze niczym przez szkło powiększające. Odbywa się to kosztem Ormian, ale obserwacja polityki kolejnych rządów tego kraju i jej tragicznych efektów jest także lekcją, że bycie pionkiem na szachownicy mocarstw kończy się zwykle spadnięciem z szachownicy.

 

Źródło map: https://www.facebook.com/photo/?fbid=134308845365554&set=a.134308822032223&__tn__=%3C (dostęp 18.11.2021)

Inne wpisy tego autora

Kazachstańska matrioszka czyli nowa doktryna Breżniewa

Żangaözen to niewielkie miasto na zachodzie Kazachstanu. Ot nieco ponad 50 tys. mieszkańców, zakład przeroby gazu, nieduża rafineria, dookoła pola naftowe. Kilkadziesiąt kilometrów dzieli miasteczko

Tygodnie złych wróżb

Minione tygodnie były wyjątkowo intensywne w polityce europejskiej. Oczywiście odbyło się – trwające ponad 2 godziny – spotkanie video prezydentów Bidena i Putina. Turę rozmów

Mocarstwa kieszonkowe

Dziesięcioro ambasadorów miało zostać wydalonych z Turcji w trybie natychmiastowym, po podpisaniu apelu o uwolnienie Osmana Kavali, tureckiego milionera i filantropa od czterech lat przetrzymywanego