Poker suwerennych egoistów

Doceniasz tę treść?

Cykl: Azja w przebudowie

 

Podczas gdy wojna na Ukrainie absorbuje strategiczną uwagę państw zachodu, w Azji Wschodniej przyspiesza przebudowa paradygmatu bezpieczeństwa, która ukształtuje nie tylko ten region, ale cały świat na dziesięciolecia. Długotrwałe skutki narastającej rywalizacji na obszarze Indo-Pacyfiku już wkrótce uczynią wojnę ukraińską i rosyjski ekspansjonizm ledwie lokalnym epizodem.

Rozmach i dynamika azjatyckich procesów nie ma sobie równych co do skali. Rywalizacja wciągnęła tam państwa, których populacja to 60 proc. ludzkości, a ich potencjał gospodarczy przekracza 45 proc. światowego PKB. Ewentualny konflikt zbrojny – gdyby wybuchł – rozegra się na wodach, przez które płynie niemal połowa globalnego handlu. Zderzyliby się wówczas światowi liderzy wyścigu technologicznego i militarnego. Nigdy jeszcze w nowożytnej historii hegemonistyczne mocarstwo (obecnie Stany Zjednoczone) – nie toczyło wojny z przeciwnikiem (obecnie Chiny), który dysponuje niemal 80 proc. jego potencjału gospodarczego. Nawet Związek Radziecki u szczytu swojej potęgi, czyli w 1960 r., miał potencjał 46 proc. PKB Stanów Zjednoczonych, nie biorąc nawet pod uwagę bogatych sojuszników USA – Wielkiej Brytanii, Niemiec, Japonii i Francji.

Nad Azją gromadzą się ołowiane chmury, z których może runąć na ziemię niszczycielska ulewa. Na szczęście jednak nie musi, o ile antagoniści zdołają z jednej strony utemperować ambicje, a z drugiej rozwiać swoje lęki. Główni gracze – Stany Zjednoczone i Chiny nie mają tam zwartych bloków polityczno-wojskowych, rosnące w siłę kraje trzecie: Indie, Indonezja, Wietnam, Filipiny toczą gry o własne interesy, co czyni sytuację jeszcze bardziej dynamiczną.

Azja Wschodnia bowiem nie jest odzwierciedleniem ani dawnego podziału na dwa bloki (USA–ZSRR), ani układu z jednym hegemonem (lata 90. – Stany Zjednoczone). Państwa te rozgrywają swego rodzaju poker suwerennych egoistów, żyją w świecie znanym Europie z końca XVII i XVIII w., toczą bezpardonową grę o równowagę. Wówczas każde naruszenie równowagi na Starym Kontynencie między dużymi graczami kończyło się wojną, która ją przywracała. Warto przypomnieć, że w XVIII w. Europa stoczyła pięć wojen o zasięgu kontynentalnym (o sukcesję hiszpańską, północną, o sukcesję polską i o tzw. sankcję pragmatyczną, czyli sukcesję cesarską i siedmioletnią). To, że Azja nie weszła jeszcze w te koleiny, nie jest bynajmniej owocem samoograniczania się tamtejszych państw, azjatyckie potęgi wciąż dojrzewają i nie mają jeszcze wystarczającej siły militarnej. To jednak się szybko zmienia.

 

Moc kroczy za możliwościami

Główną przyczyną zmiany paradygmatu bezpieczeństwa jest przesuniecie się środka ciężkości gospodarczej świata do Azji, szczególną rolę odgrywają w tym procesie Chiny, ale także Indie, Indonezja, Filipiny, Wietnam, które niemal niepostrzeżenie dla opinii publicznej zachodu z ubogich krajów postkolonialnych stały się regionalnymi potęgami.

W 1990 r. Chiny wytwarzały 3,5 proc. PKB świata, w 2022 r. już 18,5 proc.; dla porównania USA odpowiednio – 18 proc. i 12,4 proc., konsekwentnie rośnie także udział w PKB świata głównego azjatyckiego konkurenta Chin, czyli Indii: w 1990 r. – 4 proc., 2022 r. – 12 proc. i w ogóle państw Azji[1]. Głównym szlakiem handlowym ziemi nie jest już Atlantyk, ale Pacyfik i połączony z nim Ocean Indyjski. Wystarczy spojrzeć na dane o eksporcie; w 2021 r. Azja i Pacyfik odpowiadały za 38 proc. światowego eksportu, Europa – 35,5 proc., Ameryka Północna – 12,3 proc.[2]

Moc podąża za możliwościami, potęga gospodarcza daje narzędzia do uprawiania asertywnej polityki i środki na zbrojenia. Tak właśnie dzieje się w Azji, gdzie ambicje głównych graczy są ograniczone tylko równoważącą siłą ich konkurentów. To świat suwerennych państw przy braku struktur międzynarodowych porównywalnych z tymi o proweniencji euroatlantyckiej. To nie jest model Unii Europejskiej, NATO, wolnego rynku, ale porządek westfalski państw strzegących autonomii w polityce wewnętrznej, toczących spory terytorialne z innymi, konkurujących na wszystkich możliwych polach. Nie dajmy się zwieść pozorom blokowości, Amerykanie dopiero chcieliby wtłoczyć ten region w montowane przez siebie sojusze, aby dać odpór Chinom, z umiarkowanym, jak dotąd, skutkiem.

 

Wszystko pod niebem

Oczywistym przykładem zmiany, a wręcz wywrócenia paradygmatu bezpieczeństwa w Azji są Chiny pod „cesarską” już teraz władzą Xi Jinpinga. Odrzuciły na dobre doktrynę samoograniczenia Deng Xiaopinga i zakwestionowały porządek narzucony po drugiej wojnie światowej przez Stany Zjednoczone.

Wizja świata według Xi to w skrócie hegemonia na krótkim dystansie geograficznym i równowaga sił między mocarstwami światowymi. Wszystko to bez agresywnego negowania ładu międzynarodowego, raczej osłabianie go i wykorzystywanie tylko tych jego elementów, które służą interesom Chin[3]. Zasiadają one wszak nadal choćby w ONZ, w tym Radzie Bezpieczeństwa i łożą hojnie na wiele agend tej organizacji; są też członkiem Światowej Organizacji Handlu (WTO) i ani myślą występować z tych gremiów, wolą raczej wysysać z nich korzyści oraz wykorzystywać je do wzmacniania swojej pozycji międzynarodowej.

Zdaniem wybitnego znawcy tematu prof. Bogdana Góralczyka momentem zwrotnym był dla Chin kryzys finansowy w 2008 r.[4] Państwa zachodnie wpadły wówczas w recesję, a chińskie PKB konsekwentnie rosło. Pekin poczuł, że Zachód jako całość osłabł i czas rzucić mu wyzwanie.

Gdyby pokusić się o odwzorowanie świata, do którego dążą Chiny pod rządami Xi, byłby to porządek, w którym suwerenne państwa, a nie społeczeństwa i jednostki z ich prawami są podmiotem wszelkiej polityki, także międzynarodowej. Relacje między nimi określałaby zasada equilibrium, czyli równowagi, zaś motywacją działania państw byłyby interesy, a nie wartości. Każde z nich w ramach equilibrium mogłoby zachować własny ustrój i urządzenia wewnętrzne, nikt inny nie miałby prawa narzucać im praw i zasad.

Koncept ów nie jest wymysłem chińskim, to echo Europy sprzed 200–300 lat. Zasadę bezwzględnej suwerenności państw, także w sprawach ustrojowych, uprawomocniły traktaty wersalskie po wojnie trzydziestoletniej. Zasadę równowagi sił wprowadziło pod dyktando brytyjskie tzw. rozstrzygnięcie utrechckie po wojnie o sukcesję hiszpańską. Utrwaliła ją seria wojen koalicyjnych skierowanych przeciw potencjalnej hegemonii, głównie francuskiej.

Chiny preferują układy bilateralne, również w sprawach bezpieczeństwa, nad układy zbiorowe. Pozostaje pytanie, czy chcą poprzez nie odtworzyć dawny cesarski system trybutarny tianxia quan, w którym Chiny są centrum „wszystkiego pod niebem”, a reszta państw podporządkowanymi im mniej lub bardziej wasalami? W przeciwieństwie do konceptu bezwzględnej suwerenności i równowagi sił byłoby to już rozwiązanie rdzennie chińskie.

Taki porządek mało jednak pasuje do dzisiejszych realiów, jak dowodzi Wu Xinbo, szef Studiów Amerykańskich Uniwersytetu Fudan[5]. Chinom przyświeca raczej inna maksyma czasów imperium he er bu tong, czyli harmonijne relacje między podmiotami o różnych systemach wartości.

Jedno nie wyklucza drugiego; dzisiaj Chiny są wciąż za słabe, aby stworzyć system trybutarny, ale kiedy bardziej się opierzą gospodarczo i militarnie mogą spróbować go odtworzyć, szczególnie w swoim najbliższym otoczeniu.

Nowa strategia Pekinu została podparta na solidnym gruncie wzrostu gospodarczego. W okresie mentalnego przełomu w 2008 r. PKB nominalne Chin wynosiło 4,6 biliona dolarów, w 2021 roku – 17,7 biliona dolarów, a więc niemal cztery razy więcej[6]. To ponad 76 procent PKB Stanów Zjednoczonych. Nigdy w historii różnica pomiędzy Ameryką a jej adwersarzem, ani nawet koalicją adwersarzy, nie była tak mała. Głosy zwiastujące przegrzanie chińskiej gospodarki, recesję i związany z nią spadek poziomu życia, a kto wie, może nawet niepokoje społeczne, się nie ziściły. Nawet w 2020 r., w środku pandemii COVID-19, Chiny nie wpadły w recesję, choć miały bardzo mały, jak na nie, wzrost gospodarczy – ledwie 2,2 proc. Obecnie znowu są w światowej czołówce ze wzrostem PKB wysokości 4,5 proc. w pierwszym kwartale 2023 r.[7]

Xi uznał, że Chiny już nabrały dość wagi, by rzucić wyzwanie ładowi światowemu utrwalonemu przez Stany Zjednoczone po zimnej wojnie.  Stąd rozbudowa w ostatnim dziesięcioleciu infrastruktury wojskowej na wysepkach i mieliznach Morza Południowochińskiego wspierająca żądania terytorialne Pekinu wymierzone w Filipiny, Wietnam, Indonezję, Malezję, a nawet Sułtanat Brunei.

Militarna asertywność wiążę się z rozbudową Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej. W 2008 r., by trzymać się punktu odniesienia wskazanego przez prof. Góralczyka, Pekin wydawał na obronę 101 miliardów dolarów, a w 2021 r. – już 252 miliardy dolarów[8].

 

Pobudka z ręką w nocniku

O ile system trybutarny nie spotkałby się z ciepłym przyjęciem wśród sąsiadów Chin, o tyle wizja świata równoważących się suwerennych państw niewtrącających się w swoje sprawy wewnętrzne brzmi przyjemnie w uszach przywódców innych państw azjatyckich.

Nowa strategia chińska i jej ambiwalentne, a niekiedy wręcz ciepłe przyjęcie w innych stolicach regionu spędza za to sen z powiek decydentom w Stanach Zjednoczonych, jest ona bowiem gwoździem do trumny dotychczasowego paradygmatu bezpieczeństwa w Azji, który pracował na korzyść Ameryki.

Jego spoiwem były – podobnie jak w Europie – właśnie Stany Zjednoczone. W ostatnich czterech dekadach, by nie cofać się zanadto w przeszłość, prowadziły one politykę w Azji Wschodniej według trzech wyznaczników: powstrzymywania, izolowania i włączania.

Pierwsza z tych polityk to stała obecność wojskowa w Japonii oraz Korei i spontaniczna w innych państwach regionu na podstawie bilateralnych traktatów i porozumień. Sieć ta tworzy tzw. pierwszy łańcuch wysp, czyli wysunięty system obrony przed każdym możliwym agresorem (Chinami, Rosją, Koreą Północną) i jest skoordynowana z bazami marynarki i lotnictwa USA na Guam i Hawajach, czyli tzw. drugim łańcuchem wysp. Kolejna polityka polegała na politycznym i handlowym izolowaniu państw, które wchodziły na drogę brutalnej dyktatury, czego przykładem jest Birma. Trzecia polegała wreszcie na włączaniu wszystkich pozostałych w system światowego porządku i obiegu gospodarczego. Dotyczyło to także Chin, które za zgodą USA przystąpiły w 2001 r. do Światowej Organizacji Handlu (WTO). Celem polityki włączania miało być przekształcenie państw regionu w duchu demokracji, liberalizmu i gospodarki rynkowej.

W odniesieniu do Chin „włączanie” zakończyło się spektakularną porażką. Pekin wykorzystał WTO do bogacenia się i zwiększania wpływów w świecie. Jeśli chodzi o demokrację i liberalizm, stało się coś dokładnie odwrotnego, Chiny wykorzystały politykę „włączania” do centralizacji władzy, również poprzez brutalne represje w Sinkiangu i Hongkongu. Jak ujął to Rush Doshi, dyrektor ds. Chin w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego prezydenta USA, wcześniej badacz z Brookings Institution: „Chiny przez lata działały tak, aby podminować amerykańską dominację geopolityczną i stworzyć bardziej nie-liberalny porządek światowy, który będzie lepiej służył chińskim interesom”[9].

Problem dostrzegł już prezydent Barack Obama, dokonując słynnego zwrotu ku Azji, ale konsekwentne działania podjął dopiero Donald Trump, wypowiadając Chinom coś w rodzaju wojny handlowej i zmieniając politykę włączania Pekinu w politykę powstrzymywania oraz izolowania – w możliwym zakresie zważywszy na skalę wymiany handlowej pomiędzy oboma krajami.

Nową politykę kontynuuje administracja Bidena, obecny prezydent USA mówi otwarcie o ludobójstwie Ujgurów w Sinkiangu, co byłoby nie do pomyślenia w epoce „włączania”. Biden promuje koalicję do powstrzymania autokratów, idea ta wybrzmiała ponownie na ostatnim szczycie G7 w Hiroszimie w maju 2023 r.

Kolejna zmiana w paradygmacie bezpieczeństwa to budowanie przez Waszyngton koalicji „antychińskich” zamiast polegania wyłącznie na układach bilateralnych. Obejmują one zarówno koalicję chętnych do wprowadzania sankcji za łamanie przez Chiny praw człowieka, jak i wielostronną współpracę polityczno-militarną, to porozumienia Quad: (USA, Australia, Indie, Japonia) czy AUKUS (Australia, Wielka Brytania, Stany Zjednoczone).

Układy koalicyjne multiplikują siłę oddziaływania USA, co bardzo niepokoi Pekin. Także sankcje nakładane „koalicyjnie” są groźniejsze, bo trudniejsze do ominięcia niż restrykcje jednostronne.

Chiny zagrały agresywnie i najwyraźniej spotkały się z adekwatną reakcją, czego chyba nie do końca się spodziewały. Dawny paradygmat bezpieczeństwa w Azji dogorywa, zastępuje go nowy, bardziej dynamiczny i niebezpieczny. Nie sposób jeszcze wyrokować czy efektem zmian będzie wielka wojna, czy trwająca dekady twarda konfrontacja na wszelkich możliwych polach, ale bez masowego użycia sił zbrojnych.

Optymiści podkreślają, że przy obecnej skali wymiany handlowej między Chinami i Stanami Zjednoczonymi wojna jest niemożliwa, bo wyniszczyłaby oba kraje, pesymiści z kolei przypominają, iż powiązania gospodarcze pomiędzy Niemcami, Wielką Brytanią i Francją w 1913 r. były jeszcze głębsze, co nie przeszkodziło tym państwom rzucić się sobie do gardeł już rok później.

 

Przypisy:

[1] World Ecomomics Research, London.

[2] WTO, World Trade Statistical Review, 2022.

[3] For China, less is more, The Economist, 15.10.2022.

[4] B. Góralczyk, Świat narodów zagubionych, wywiad rzeka Natalii Kołodyńskiej-Magdiarz, Warszawa 2021.

[5]  Wu Xinbo, Strategic Report on Sino-U.S. Relations in 2020.

[6] World Bank Data.

[7] China’s National Bureau of Statistics, April 18, 2023.

[8] SIPRI Military Expenditure Database.

[9] Rush Doshi, The Long Game: China’s Grand Strategy to Displace American Order, 2021.

Inne wpisy tego autora

Ukraina zawiodła Zachód

Ukraina wchodzi w trzeci rok wojny z Rosją w gorzkiej atmosferze, z niewielką tylko nutą nadziei. Optymizm daje jednogłośna decyzja Rady Europejskiej o przyznaniu pakietu

Posłuchaj Ukraino nauk z Wietnamu

Amerykanie mają talent i rozmach w robieniu biznesu, kiedy jednak chodzi o generujące gargantuiczne koszty interwencje zagraniczne, wykazują się beztroską; przez lata hojnie łożą na

Wyspa piękna, jak… wojna

Wybory Tajwanu To nie Ukraina, ale Tajwan jest miejscem, gdzie mogłaby wybuchnąć trzecia wojna światowa, gdyby sprawy poszły źle. Dlatego każde znaczące wydarzenie polityczne na